Drugi dzień w pracy

Wstałem o 4:30. Chore, normalnie chore, ale co zrobić? Praca to praca.

O 5:45 byłem gotowy. Muszę poprawić skuteczność, inaczej będę chodził na rzęsach.

5:55 odjeżdżam z Rayem i Simonem spod domu. Jedziemy inną drogą niż wczoraj z Omarem. Teraz to nawet z zamkniętymi oczami mogę trafić do roboty. Wczorajszej trasy nie miałbym szansy powtórzyć, przynajmniej nie teraz.

6:10
Jesteśmy na miejscu tzn. w RAA – czy ja aby na pewno jestem inżynierem tutaj? 😉

20 minut czekamy na Mohammeda (tego kuśtykającego). Narobił sobie facet problemów, bo odesłał Johna (jednego z wykładowców) do domu, a jest dla niego nikim. W ogóle facet tutaj jest trochę wyżej niż obywatele trzeciej kategorii łażący w żółtych kombinezonach. Poczuł chłop władzę i lekko przesadził. Może i miał rację, ale forma w jakiej to zrobił uraziła dumnego Anglika. Ten gdzieś zadzwonił i zrobiła się afera. Widać Arabowie są bardzo przeczuleni na tym punkcie.

————————
Nie, nie, nie – no nie wytrzymam, jak można tak sapać, bekać, stękać, harchać – co za czasy. Hindus czuje się super swobodnie, Egipcjanin udaje, że pracuje, a ja zbijam bąki – znaczy bloga piszę 🙂
——————————–

9:00
Nie zdzierżyłem. Wyszedłem z biura po ołówek.

Mohammed gada przez telefon. Ali nie pokaże mi skąd wziąć ołówki, bo nie należy to do jego obowiązków. Jak sobie przypomnę pracę w muzeum, gdzie każdy był tak bardzo pomocny…

Pan techniczny skończył pogawędkę.
– Welcome – (ale na twarzy miał wypisane Czego k..a znowu chcesz ode mnie? Won do biura gdzie Twoje miejsce)
– Skąd mogę wziąć ołówek? Tylko z W13 czy może gdzieś jest inne miejsce?
– 5 minut i jestem do Twojej dyspozycji (… jeśli jeszcze będziesz w moim biurze).
Wraca po 3minutach.
– 5 minut, muszę do toalety.
Nie ma go przez co najmniej 10min.
Wrócił.
– Idziemy przedstawić Cię bezpośredniemu szefowi. Potem dostaniesz swoje ołówki.
Walimy do biura obok.
Szefa nie ma.
Siadam.
Wchodzi Arab. Obchodzi mnie od tytułu, ale się podnoszę. Nie wypada przecież siedzieć jak szef wchodzi, prawda? 😉

Na pytanie skąd jestem, mówię, że z Polski, choć mieszkałem ostatnio w AU.
– A, Polska, niechcący wygraliśmy z Wami mecz towarzyski w Sydney w 1981 roku.
Nie wiedziałem, że w tych czasach w ogóle mieliśmy jakieś spotkania na terenie Australii. Nie powiedział, że chodziło mu o piłkę nożną, ale wywnioskowałem z opisu zdobycia bramki przez jego drużynę. (czyli mamy już jeden wspólny temat z szefem i nie jest to bynajmniej praca).
– Jakby co, wal jak w dym. Jesteśmy tutaj do Twojej dyspozycji.
Z tego co pokazuje techniczny, to mam bardzo poważne wątpliwości, ale może się jednak mylę 😀

Mohamed bawi się komórką. Obraca ją w dłoni i niby przypadkiem po każdych 360o uderza o biurko. Lubi facet wk..ć ludzi. Ciekawe czy tak ma zawsze, czy tylko testuje moją cierpliwość 🙂

– Wiecie, rozumiecie, nie wiemy czy Wam założyć konto internetowe tutaj, bo przecież czasami będziecie jeździć na południe, czasami na północ, więc łącze internetowe będzie bezużyteczne. Musimy racjonalnie zarządzać internetem.
– A co gdy będę musiał wykład przygotować? na dysku przecież nie ma żadnych schematów, zdjęć, a to przecież podstawa przy nauce zawodu. To może będzie można chociaż z biblioteki korzystać?
– Taaa.. biblioteka to całkiem rozsądny pomysł.  Podoba mi się.
Ja chyba naprawdę za dużo od nich wymagam. Kasy jak lodu albo ziaren piasku na pustyniach, twierdzą, że mają najlepsze technologie, a dostępu do internetu mi bronią.

Idziemy w końcu po ołówki. Zahaczamy niestety po drodze o biuro Mohameda. Po co było wziąć klucz od razu? Ale żeby nie było za szybko, to najpierw pan technik wykonał telefon do kumpla.
Jaki to on jest nieszczęśliwy, że ktoś go wczoraj źle zrozumiał. Olaboga – nie było chyba wczoraj jego Boga z nim, bo tyle nieszczęść się na niego zwaliło ostatnio.

Skończył wreszcie lamenty i idziemy po moje nieszczęsne ołówki. Skoro już tutaj jesteśmy to może bym wziął sobie i długopis też. Gdy wyjąłem dwa Mohhamed aż syknął
– Nie ruszaj tego. Sam Ci dam.
Chleb powszedni człowiekowi chciałem odebrać 🙂 To się nazywa ta super pomoc. Dał mi wszystko, nawet dziurkacze i taśmę klejąca. Zszywki mogę wyjmować, ale zszywacza już nie dostałem. Mohammed siada w pokoju na zapleczu warsztatu i łapie za słuchawkę…

Chciałem się zapytać czy coś jeszcze ma dla mnie, ale w jego oczach wyczytałem WON DO BIURA.
Grzecznie podziękowałem i wróciłem do siebie.

Wybiła 10:00. Godzinę czasu zajęło mi załatwienie JEDNEGO ołówka. Nic dziwnego, że wciąż nie mam żadnych dokumentów ani przepustek.

—————————————–
A Dami beka i stęka jak to robił przed godziną.
Luuuz, Wojciechu luuuz, inaczej odpadniesz szybciej niż Ci się wydaje, hahaha
O, znowu głośno ziewnął – czyż koleś nie jest indywiduum? 😀
——————————————————-

11:30
W końcu udało mi się złapać Raya i Toniego na lunchu. Podobno nie wolno nam tam chodzić, gdzie byliśmy dzisiaj na obiedzie, ale co tam. Raz się żyje. Jako osoby niezatrudnione bezpośrednio przez QP nie mamy prawa korzystać z klubokawiarni. Ale co zakazane najlepiej smakuje, prawda? Wszyscy uśmiechali się do Raya i Toniego, a ja nie wiedziałem dlaczego. Potem się okazało, że jak byli po raz pierwszy w restauracji, to tuż przed złożeniem zamówienia na salę weszła grupa naszych menadżerów i musieli cichaczem wypełznąć z sali. Personel rwał boki, ale na szczęście góra nie zauważyła ich obecności.

Na obiadek zamówiłem sobie pierś z kurczaka, z ryżem i warzywami. Do tego mrożoną herbatę. Całość – 18QR, czyli jakieś 7AUD. Taniocha, no może nie w Polsce, ale przy zarobkach europejskich czy australijskich to naprawdę jest relatywnie tanio.
Kelner przyniósł herbatę. Myślałem, że otworzą Liptona z butelki, a podano mi pokruszony lód zalany zwykłą herbatą. No co? przecież zamówiłem mrożoną, tak? to czemu Ray z Tonim tak rżą na widok tego gigantycznego kielicha 😀

Kolejna cenna uwaga Toniego.
– Pozwól Mohammedowi czuć się ważnym, być naszym bezpośrednim przełożonym.

Stało się. Zostałem Paniskiem. Przydzielono mi służącego. Jest odpowiedzialny za to, bym zawsze miał herbatę/kawę, gdy tylko tego zapragnę. I xero też ma dla mnie robić.
Ale dlaczego? dlaczego ja nie mogę tego sobie sam robić? czyżbym już tak wysoko stał w hierarchii społecznej, że te proste czynności przynosiłyby ujmę mojej skromnej Jaśnie Wysokości?
Z wrażenia zapomniałem zapytać się jak ma chłopak na imię.
(Komentarz tylko dla pań. Naprawdę fajne z niego Ciacho. Tylko co z tego? ja gustuję w Towarach i zmieniać tego nie zamierzam, hihihi)

———————————-
Dami przyciął komara, i to przy otwartych drzwiach, hahaha
———————————-

Po pracy Ray odwiózł mnie do domu. Chwila relaksu i kolejna porcja biurokracji. Mam zrobić badania na grupę krwi. Tony twierdzi, że tak będzie lepiej i szybciej. Zanim cokolwiek mi każą zrobić upłynie kolejny tydzień. Szkoda marnować czasu.

aha, czy już wspominałem, że hydraulika wciąż mi nie załatwiono. Nie mam odpowiedniego ciśnienia w rurach, więc by się wykąpać muszę tulić się do ściany. Pod przysznicem też można się przytulać, ale żeby od razu ze ścianą? 😀
Dobrze, że mamy tutaj lato, tzn. takie umiarkowane polskie lato, bez deszczu 🙂 Strach pomyśleć co by było gdybym przyjechał w czasie prawdziwego lata – nic, pewnie bym się zadrapał na śmierć z brudu 🙂

Ray siedzi na Skype, więc zabieramy mu klucze od Lancera i jedziemy z Tonim na przejażdżkę. Badania krwi – biuro – bank – biuro.
Po drodze przejeżdżamy po piętach Peterowi, Jamesowi i Keithowi. Będą mieli nauczkę, by nie przebiegać przez trzypasmową drogę szybkiego ruchu.
Przerażający jest tutaj sposób jazdy. Żadnych zasad, tzn. może i są, ale ja ich jeszcze nie pojmuję.

Laboratorium – jakaś rozpadająca się rudera – zero luksusu. Od razu mi się rzuca w oczy osobna poczekalnia dla kobiet. Bo tylko mężczyźni mogą być pacjentami? Nie wierzę… Ach ten islamski liberalizm 😀

Na recepcji siedzi “otulona” kobieta. Lekko czarna na twarzy, więc chyba jednak nie urodzona w Katarze, przynajmniej nie ma białych rodziców.
– To są moje dokumenty i …
– Grupa krwi? proszę za mną
Recepcjonistka okazuje się być też pielęgniarką. Cholera, nie zauważyłem skąd wyjęła igłę.
Aj, czuję lekkie ukłucie w środkowym palcu. A gdzie dezynfekcja? prawda, była, tylko wszystko tak szybko się potoczyło, że mój mózg tego nie odnotował.
O, płytka mikroskopowa. Trzy kropelki mojej życiodajnej cieczy pozostały zabrane do analizy. Spoglądam ukradkiem przez drzwi do laboratorium. Rany boskie. Jacy Ci ludzie muszą być bogaci!!! Recepcjonistka – pielęgniarka jest też właścicielką tego interesu. Sprzętu nie powstydziłoby się żadna naukowa instytucja w Polsce. Najnowsza technologia za dziesiątki, żeby nie rzec setki tysięcy dolarów. I to wszystko w ręku jednej osoby.

A co mi tam? Zagadam jak fachowiec do fachowca. W końcu człowiek też mikrobiologią się bawił, może nie analizą medyczną, ale co to za różnica. Techniki przecież te same.
– Czy mogę dwa słowa zamienić z Panią?
– ??????
– Czy ja mogę rozmawiać tutaj z kobietami, czy jest to zakazane przez prawo?
– ?????
No to zamieniłem dwa słowa z właścicielką. Dialog jak się patrzy. A jaki rzeczowy. Trudno, może innym razem pójdzie mi lepiej. Wiem, wiem, nie musicie nic mówić. Chcę się pozbawić czterech kończyn i piątej, o zmiennych rozmiarach, w trybie ekspresowym. Na końcu zaś spadnie mi głowa.

Po udanej konwersacji dostaję wynik. A Rh + czyli przez trzy lata w Australii nic się nie zmieniło w moim ciele, i bardzo dobrze.

Znów spotykamy Petera, Jamesa i Keitha. Popołudniowy jogging dla zdrowia. Co prawda tylko na marsz mogą sobie pozwolić z racji wieku i/lub tuszy, ale i to dobre. Ja robię to samo w pracy, gdy idę do Raya i Toniego. Ucinamy sobie pogawędkę. Ależ ten James to plotkarz!!! i skąd on wie, co w trawie piszczy? Nieważne.

Jedziemy do biura. Ja oddam zdjęcia do dokumentów, które robiłem wczoraj, i badania krwi. Toni jedzie po zaświadczenie z banku i może w końcu podpisze umowę.

Nie wiem czy dobrze pojąłem, ale bank musi wyrazić zgodę na przelew naszej pensji do ich systemu. Ja czegoś nie pojmuję 🙁 Podobno mamy zarabiać kupę szmalu, a Ci mogą nam odmówić przyjęcia naszych “śmierdzących” petrodolarów. Gdyby chodziło o wypłatę z banku, to jeszcze bym pojął, że chcą nam utrudniać sprawę, ale żeby blokować wpłaty?? ten świat mnie zaskakuje. Widać mało jeszcze widziałem w swoim życiu 😀

Drepczemy do banku. W międzyczasie dzwoni wnerwiony Ray. Mieliśmy mu za chwilę oddać auto, a nie spacerować po zmroku. (trochę dziwnie się czuję, gdy “polskie” lato w pełni, a szarówka już się o 17:00 robi)

Zapomniałem wspomnieć, że trafiłem pierwszy raz tutaj na gigantyczny korek na krzyżówce. Policja wyłączyła światła i zaczęła kierować ruchem. Ludzie z lewych pasów chcieli skręcać w prawo. My zapomnieliśmy się ustawić na lewym, więc ze środkowego atakujemy lewe pasy. Ktoś wyprzedzał nas odnogą do skrętu w prawo. Tego się nie da opisać. To trzeba zobaczyć. Tłum wkurzonych kierowców, trąbiących, ale nie przeklinających (przynajmniej na głos 😉

Docieramy do banku. To jest naprawdę niezłe wyzwanie, by tutaj spacerować. O ile drogi są niezłej jakości, to już zabudowania i chodniki (o ile w ogóle jest coś takiego) pozostawiają wiele do życzenia. Siedziba banku przypomina już ten świat, z którego pochodzimy i żyjemy (PL, AU). Grzecznie czekam na Toniego aż skończy załatwiać otwarcie rachunku.

Hahaha, nie załatwił najprostszej rzeczy. A wiecie dlaczego? bo ktoś nie napisał w liście polecającym, że jest rezydentem (albo że proces przyznawania stałego pobytu jest w trakcie załatwiania).

Wracamy do biura. Prosimy o zmianę treści pisma, by jednak udało się nam otworzyć konto w banku.

Fatalnie się stało dla naszych sympatycznych panów z administracji, że do biura zajrzał Omar. By mieć chwilę prywatności zaczęli rozmawiać po arabsku. Omar jednak uznał, by pokazać nam kto tu tak naprawdę rządzi i zaczął op…ć pomocników po angielsku. Sęk w tym, że ja nie do końca jestem przekonany o winie chłopaczków. To są chłopcy na posyłki. Za bardzo są wystraszeni, by cokolwiek samemu zmieniać w urzędowych pismach. Ale jak wcześniej powiedziałem Toniemu na ucho – ktoś musi być winny, ktoś musi być ukarany. Jeśli odkryto błąd, to musi być winny i musi być kara. A czy faktycznie jest to prawdziwy winowajca czy nie, nikogo to nie interesuje. Pokaz się odbył, sztuka jest sztuka. I na tym koniec zabawy. Mam nadzieję, że ja nigdy nie będę tutaj kozłem ofiarnym 🙂