Pracująca Wigilia

Dziś Wigilia, a ja ten dzień spędziłem w pracy. Może bym nie poszedł, ale Najwyższy musi mieć wobec mnie jakieś fajne plany skoro nie sprzeciwił się temu w ogóle 🙂

W środku nocy zachciało mi się sprawdzić, kto z Was z Australii jest dostępny na sieci, więc o mały włos, bym się spóźnił do pracy.

Znowu nie było Mohammeda. Miarka się przebrała. Nie będę więcej stał na korytarzu. Wszedłem do pokoju konferencyjnego i tam zaszyłem się (przy otwartych drzwiach) na 15 minut.
Najzabawniejsze, a może najdziwniejsze było to, że każdy kto przechodził witał się ze mną. Czemu więc nie robiono tego, gdy jak ofiara losu stałem na korytarzu? Widać człowiek bez swojego biura jest nikim w QP 🙂

Staram się być miły dla pana technika, ale jego zachowanie jest dalekie od savoir-vivre’u. Dziś znowu miał pretensje, że czekałem na niego na korytarzu. Sęk w tym, że nie czekałem, więc delikatnie dałem mu do zrozumienia, że niepotrzebnie się ekscytuje, czym jeszcze bardziej go zdenerwowałem 🙂
Niech się burak uczy, że może Polak jest cichy, ale swój honor ma i nie da sobie w kaszę dmuchać.

Mam już dosyć siedzenia. Z nudów zacząłem przeglądać materiały szkoleniowe i zastanawiać się, co w nich zmienić. Ogromna ilość literówek, o formatowaniu i układzie podręczników w ogóle nie wspominam. Nie mam nic przeciwko wspieraniu się internetem, ale kopiowanie tego „na żywca”, to naprawdę przesada. Poza tym poziom materiałów jest dobry dla kogoś, kto ma jakiekolwiek podstawy, a miejscowi studenci zdają się nie mieć żadnych – przynajmniej z tego co opowiadają koledzy.

Przygotuję też pewnie dla nich (czyt. a przede wszystkim dla siebie) słowniczek trudnych pojęć. Straciłem biegłość w nomenklaturze mechanicznej, więc jest okazja, by sobie ją odświeżyć.

Niespodzianka świąteczna – QP zafundowało prezenty pracownikom. Skórzane teczki-dyplomatki. Trochę masywne, ale przyda się do noszenia materiałów szkoleniowych. Biegnę i ja, bo może mi też się należy. Wieść szybko się rozniosła o darmowych teczkach, bo idziemy więc w sześciu. Wchodzimy do budynku administracji.

wow, inny świat, wszystko nowiutkie, wszędzie czyściutko, personel jak z żurnala. I sami zakapturzeni 🙂

Dopadamy do biura. Keith i Peter nie mieszczą się w drzwiach. Zgadnijcie kto je zablokował 😀

Jak sęp spragniony padliny rzuciłem się na rozdawane paczki. Chwila, chwila. Jeszcze podpis, bo inaczej nie wydadzą mi prezentu. Musisz być na liście uprawnionych.
A, b, c … sunę w dół paluchem po liście szczęśliwców. Ga, Ge, Gi, Go, Gu, Gy… nie ma mnie. Czułem, że jednak nie da rady wyszarpać niczego dla siebie.

Zaraz, zaraz. W Australii czasami mylono nazwisko z imieniem, więc może jestem pod literą W. Druga, trzecia strona…. Jest W. Palec wskazujący szybko przelatuje po nieznanych nazwiskach. JEST, JEST, JEST. Dzięki Ci Boże, na samiutkim końcu, z dopiskiem (NEW), ale przyznano mi noworoczny upominek.

Składam podpis i już się cieszę ochłapem, który spadł z pańskiego stołu. Nie oszukujmy się proszę 🙂

Jeszcze nie widziałem, by jakakolwiek firma rozdawała tysiącom pracownikom i kontraktorom prezenty z najwyższej półki. Dla Petera i Keitha dziś nie starczyło 🙁 Zaproszono ich na jutro.

Po powrocie do domu, rzuciłem plecak na sofę, i jak rasowy sęp zabrałem się za oglądanie swojej zdobyczy.
uhu, kalendarzy teraz będę miał pod dostatkiem. Ścienny, kieszonkowy, książkowy. Dorzucili jeszcze długopis i kalkulator – pewnie bym mógł przeliczać zarobione petrodolarki, hahaha.

Glyn poprosił mnie, bym mu pokazał, gdzie jest Carrefour. Niby prosta droga, ale jako pasażer nie zwracałem na to uwagi.

Dwa słowa z Tonim i wszystko jasne.

Glyn dziś jest najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, bo dziś przylatuje do niego rodzina. Trochę późno jak na zakupy, ale skoro uważa, że zdąży – jego sprawa. Zgodziłem się, bo nie zamierzam dziś siedzieć w domu. Zresztą po co? Jesteście daleko ode mnie. Pewnie już po wigilijnej kolacji (Ci z Australii) lub też przed (Ci z Europy). Na święta nie powinno się samemu zostawać w domu. Nachodzą wtedy człowieka głupie myśli, rozważania na temat sensu życia na odludziu. Pieniądze nagle przestają się liczyć. Liczy się ta druga osoba, a ona jest przecież tak daleko. I co z tego, że jest Skype, telefon czy e-mail? Kontakt fizyczny jest ważny nie mniej niż ten duchowy.

Na przejażdżkę zabieram plecak, może coś kupię w Villagio.
Niestety, znowu dałem ciała. Zapomniałem wyjąć z plecaka swoje dokumenty, więc jak przyszło do zakupów, to mnie zawrócono do przechowalni. Jedno spojrzenie i już straciłem zaufanie do pracownika przechowalni – krzywo mu z oczu patrzyło.

Trudno, przejdę się po galeriach handlowych. Niewiele było rzeczy wartych oglądania. Większość sklepów dla muzułmanek.

Nie wiedziałem ile czasu Glenowi zejdzie się w sklepie, więc siadłem na ławeczce i obserwowałem przewijający się tłum.

Dziś postanowiłem przyglądać się obuwiu zakapturzonym. Jaka to moda panuje w Katarze? Szczerze? sandały muzułmanów są obleśne, dla mnie brak stylu. Nie mówię, o jakości wykonania, bo to z pewnością skóra pierwszej klasy, ale ten fason, … ohyda!!!

Muzułmanki zaś gustują w obuwiu typowo europejskim. Było na co popatrzeć 😀 Mówię o obuwiu, bo nóg nie miały odkrytych, więc proszę się mnie nie pytać, czy Arabki są zgrabne 😉

W drodze powrotnej stoimy w gigantycznym korku. Ludzie trąbią, wrzeszczą coś do siebie w aucie, wpychają się na chama. Jeśli powiem, że na czwartego, to i tak nie byłoby w tym ani odrobiny przesady. Próbują rozpychać się na drodze ile można – moim zdaniem, to jest główna przyczyna zatorów i stłuczek.

Dodatkowo, późne ustawianie się na odpowiednim pasie sprawia, że na skrzyżowaniach i rondach poruszają się w ślimaczym tempie, albo jeszcze wolniej 🙂 Glyn się wk…a, Simon gada coś o samochodach, a ja myślami jestem nie wiadomo gdzie.

Pół roku temu chodził mi pomysł zorganizowania świątecznej imprezy u mnie, by w końcu przekonać niedowiarków, że zachodnie dzielnice Melbourne nie są takie złe do życia, jak się o nich mówi i pisze w mediach. A tu proszę, jestem na Półwyspie Arabskim, który według mediów żyje własnym, terrorystycznym życiem, gdzie nie znasz dnia ani godziny zamachu. Tylko czemu życie biegnie tutaj tak spokojnie?

Nie mam ochoty nigdzie ruszać się z domu, ale Rey proponuje kolacje we włoskiej restauracji. Idę bez specjalnego przekonania, ale warto było ruszyć się z domu. Przynajmniej godzinkę miałem z głowy. Nie musiałem przepędzać okropnych myśli, dlaczego kolejne Święta spędzam sam 😉

Wesołych Świąt dla Wszystkich i każdego z osobna