Długa droga do Doha

Poranek

Wstałem parę minut po ósmej. Miało być zimno. Niestety zapowiadało się na kolejny ciepły, bardzo ciepły dzień w Melbourne.

11:00

Dużo, bardzo dużo czasu mam do odlotu. Tak przynajmniej wydawało mi się wczoraj. Postanowiłem sobie jednak wprowadzić odrobinę adrenaliny i utrudnić sobie życie. Zapadła decyzja – zgrywam wszystkie swoje muzyczne CD na DVD w postaci mp3.  W końcu trzeba mieć co słuchać w Katarze. Minuty upływały, a ja wciąż zgrywałem. Ostatnie pranie, ostatnie sprawdzanie dokumentów, a jakoś końca pakowania nie widać. Już wiedziałem, że się nie wyrobię na stację po Madę. Miałem zgrać to miesiąc temu, ale po co? przecież można to zrobić ostatniego dnia, trzeba go sobie czymś wypełnić 🙂

Skończyłem o 16, czyli cień szansy pozostał. O nie, miałem przepiąć drukarkę, modem ;( Czyli będzie mocne spóźnienie na lotnisko.

17:00

Jadę po Madę, żar w samochodzie, a ja na sobie mam najcięższe rzeczy, oj mało zorganizowany dzisiaj jestem. Wracamy do mnie. Mada nie martwi się tym bardzo, bo pochłonięta jest jakąś lekturą. Coś o Wrocławiu, ale autora nie pamiętam.

Zamiast o 17:00, wyjeżdżamy 30 minut później. Uważam to jednak za wielki sukces. Na przejeździe kolejowym w Sunshine nie ma korka (wczoraj to nawet był nieprzejezdny, bo jakiś dupek przy zamkniętych szlabanach wjechał z przyczepą, ależ już nie zdążył zjechać).

Prowadzę ja. Kiedyś by mi ręce latały, a dziś.. slalom, …. słucham Mady, a myślami już jestem w Katarze.

Obsługa na lotnisku …
Jakiś człowiek z Emirates Airlines łapie za moją walizkę

– OK, może pan podchodzić. – Wywnioskowałem, że w ręku miał wagę i szacował ile to zbędnych rzeczy wziąłem ze sobą. Widać niewiele, skoro przepuścił mnie do odprawy. O samej odprawie nie ma co pisać. Paszport, waliza, naklejka, karta pokładowa – mogę lecieć. Najszybsza odprawa w moim życiu (czyżby paszport australijski aż tak bardzo ułatwiał mi życie?)

Żegnam się z Madą, a zarazem z Australią. Na zawsze? chyba nie, ale zobaczymy później. Po co wyrokować, gdy jeszcze jestem w Melbourne.

Gotowy do drogi

Gotowy do drogi

Pełen optymizmu

Pełen optymizmu

Ku pamięci numer lotu

Ku pamięci numer lotu

18:30

Odprawa paszportowa – też błyskawiczna. Gorzej poszło z odzyskaniem podatku GST za komputer. Po raz pierwszy nie jestem zadowolony z obsługi w CPL. Nie wpisali adresu na fakturze. Celniczka nie chciała w ogóle ze mną gadać, mimo że wszystko zgadzało się. Trudno, może uda się to załatwić sprawę z Kataru (Stasiu, chciałeś pomóc, to będziesz miał okazję 😉

Czas na prześwietlanie. Zapamiętajcie na całe życie – nie wrzucać śmietnika do torby z laptotem. Jak karzą go wyjąć, śmietnik wylatuję z torby za każdym razem.

Docieram do terminalu 9. Sami Arabowie i Hindusi. Nie ma białych. Czemu mnie to nie dziwi? 🙂 Szczęśliwcy dostali ode mnie ostatnie SMSy z Australii. Od tego momentu staję się nieosiągalny pod numerami australijskimi (rozwiązałem umowę z “3”).

Hurra, Mada dojechała, znaczy przynajmniej wiem, że nie miała żadnych nieprzewidzianych historii po drodze z moim autem.

Złote litery, a jakże :)

Złote litery, a jakże 🙂

I czemu mi znów nie widać twarzy?

I czemu mi znów nie widać twarzy?

Pierwszy nerw na twarzy :)

Pierwszy nerw na twarzy 🙂

Walizka już tam jest, a ja?

Walizka już tam jest, a ja?

Bileciki do kontroli, a właściwie karty pokładowe :)

Bileciki do kontroli, a właściwie karty pokładowe 🙂

19:30

Lecę Boeningiem 777 – duże bydlę. Stewardesy jak z obrazków reklamowych. Niestety czar prysł jak oderwaliśmy się od ziemi. Wyskoczyły ze swoich dyżurnych strojów i ubrały bladoniebieskie fartuszki. Ważne, że ja siedzę w środkowym rzędzie z brzegu. Obok mnie siedzi Arab młodej generacji, cały obwieszony złotem, znaczy student z Melbourne wolne sobie zrobił. 😀 Nie umiał wyswobodzić się z pasa, nie potrafił sobie poradzić z pilotem, nie wiedział gdzie zmienić położenia fotela ani zagłówka. Może ja wymagam za wiele od ludzi, ale nie wyglądał na takiego, co to pierwszy raz leci samolotem.

Lot przede mną daleki, policzyłem sobie, że dam radę obejrzeć 9-10 filmów. Skończyło się raptem na trzech.

Babilon A.D. – były komandos (VinDiesel) przerzuca dziewuszkę, czytającą w ludzkich myślach, z Mongolii do USA. Sieczka w stylu amerykańskim. Jak ktoś lubi taki rodzaj kina to polecam. Miło się ogląda, mało myśli.
Potem wrzuciłem sobie komedyjkę z Willem Farrelem – Step Brothers. Co za gówno. Myślałem, że film się rozkręci, ale im dalej, tym gorzej było. Żarty odgrzewane jak stare mieloniaki. Problem przyrodnich braci przesunięty w czasie o 30 lat do przodu. 40-latkowie wciąż żyjący z rodzicami pod jednym dachem. Reszta jak u normalnych dzieci. Dno, dno, dno – nawet jak lubicie Farrela omijajcie ten film z daleka. Szkoda czasu.

Po mordędze z braćmi-kretynami odpalam mroczny kryminał Siberian Express. Dobre kino, trzymające w napięciu, przemocy prawie żadnej, choć film tylko dla widzów dorosłych. Kilka kitów hollywodzkich dla podniesienia adrenaliny widzowi – bieganie boso przy 30-stopniowym mrozie po śniegu, uruchomienie pociągu przez laika, zderzenie dwu pociągów – efekt, dwa zadrapania – proszę wybaczyć, polscy widzowie nie uwierzą w te bajki, ale i tak miło się ogląda.

1:20 czasu lokalnego

Jestem w Singapurze. Wilgotność prawie 100%, przy temperaturze 25oC nie ma już czym oddychać. Wysyłam kolejnym szczęśliwcom e-mail, niektórym też SMSa, o dziwo komórka wciąż działa. Lotnisko Changi ciche jak nigdy. Dziwić się nie ma czemu, 1:30 w nocy.

Podobno nie można w Katarze pić? Może by tak kupić coś po drodze :)

Podobno nie można w Katarze pić? Może by tak kupić coś po drodze 🙂

Po co było zakładać klapki? Połowa drogi a nogi jak balony :(

Po co było zakładać klapki? Połowa drogi a nogi jak balony 🙁

Po godzinie znów siedzę w samolocie. Tym razem do Dubaju.

Zaczynam od ostatniego Batmana – Dark Knight. Nie wiem co się stało – wymiękłem po 15 minutach. Potem włączam An Affair to Remember – klasyka, wyciskacz łez, 20 min i znów wyłączam. Nie daję rady. Może to przez turbulencję, może przez zmęczenie. W końcu od 24 godzin nie spałem. A może to kino boliwoodzkie mnie tak rozprasza. Co jakiś czas zerkam na to, co ludzie oglądają. Śmiać mi się chce, ale nie mogę tego zrobić. Zlinczowali by mnie za to. W końcu przycinam komara.

5:00 czasu lokalnego
Ląduję w Dubaju. W rękawie wyczuwam wilgotność podobną do tej w Singapurze, ale po wejściu na teren lotniska czuć różnicę w jakości klimatyzacji.

Miłośnicy spania na glebie :)

Miłośnicy spania na glebie 🙂

Nie wiem gdzie iść, więc idę jak baran wzdłuż strzałek. Nagle strzałki do lotów tranzytowych się kończą, same wyjścia na miasto 🙁
Błąkam się bez celu. Zauważa to obsługa lotniska.
– Proszę nie kombinować, tylko iść przed siebie.
Nie ma jak rzeczowo wytłumaczyć turyście, co należy zrobić 🙂

Oj, więcej nie będę wrzucał luzem kabli do torby. Celnicy z ZEA kazali mi wyskoczyć z paska, butów, kurtek, więc jak jeszcze gąszcz kabli wyrzuciłem na pas transmisyjny, to się załamałem. Spodnie podtrzymuję jedną ręką, a resztę w pośpiechu pakuję. W PL już bym nie miał połowy rzeczy, ale tutaj jednak znów mi się udało opanować ten bałagan.

Zastanawiam się kto mi zdjęcie robi :)

Zastanawiam się kto mi zdjęcie robi 🙂

Hurra, komórka Vodafone wciąż działa. SMSy znów wysłane. Tylko, że odpowiedzi nie dostałem żadnych 🙁

8:00 czasu lokalnego

Odprawa paszportowa do Doha – panowie się pytają czy jestem rezydentem Kataru. Mówią, że bardzo dobrze, że nie jestem. I lepiej, żebym nim nie był. Nie wiem o co chodziło, ale nie napawało to optymizmem. Z tego co wiem, to zrobią ze mnie rezydenta. Czyżby jakaś drobna rywalizacja między ZEA a Katarem?

Odlot opóźnia się o 20 minut. Trzech ludzików zagubiło się w czasoprzestrzeni. Siedzę koło kolesia z Zimbabwe. Gdy dowiedział się, że po raz pierwszy jestem na Bliskim Wschodzie, odparł, że każdy, kto tutaj przyjeżdża jest niepewny ile czasu zostanie. Rok, może dwa, a potem się okazuje, że żyje się tutaj 5 lat i nie chce się wyjeżdżać. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie znaleźli się pasażerowie.

Zdjęcie w samolocie każdy musi sobie zrobić, teraz i ja mam :D

Zdjęcie w samolocie każdy musi sobie zrobić, teraz i ja mam 😀

Chwilę kołujemy po lotnisku aż po 5minutach ciężka maszyna odrywa się niczym latawiec. Po raz ostatni wznoszę się w przestworza. Miejmy nadzieję, że równie łagodnie wylądujemy.

Ostatni podryw z ziemi

Ostatni podryw z ziemi

Dubaj z lotu ptaka wygląda imponująco. Wszystko wg linijki. Prywatne posiadłości nie mieszają się z zabudowaniami przemysłowymi. Czteropasmowe autostrady ciągną się przez całe miasto, wzdłuż wybrzeża. Nagły zwrot i lecimy w stronę Zatoki Perskiej. Dwie warstwy chmur nie przesłaniają jednak widoku. A jest to widok zapierający dech w piersiach. W dole widać morze pełne zapałek. Niewielki płomyczek zdaje się przygasać, ale nigdy nie zgaśnie. Bo to przecież olbrzymie platformy wiertnicze. Gdy płomień zgaśnie, zgaśnie również potęga i bogactwo krajów Bliskiego Wschodu.

Kryzys gospodarczy zdaje się nie dotykać ZEA. W Dubaju budowy idą pełną parą

Kryzys gospodarczy zdaje się nie dotykać ZEA. W Dubaju budowy idą pełną parą

Zielone za Zielone ;)

Zielone za Zielone 😉

CBD Dubaju

CBD Dubaju

Aż chciałoby się dać nura

Aż chciałoby się dać nura

Boski widok - jestem w siódmym niebie ;)

Boski widok – jestem w siódmym niebie 😉

Raptem 20 minut lotu i oczom moim ukazuje się ląd. Czyli podróż na ukończeniu. Piach, piach, wszędzie piach. Niewiele zabudowań. O, jakaś droga w dole. Baraki, baraki, baraki. Czyżby mieli jakieś przymusowe obozy pracy? W dole nie ma żadnego miasta, co jest grane? przecież na zdjęciach w internecie tak pięknie to wyglądało, a rzeczywistość zdaje się być całkiem odmienna.

A miało być tak pięknie ... :(

A miało być tak pięknie … 🙁

Miłośnicy gry "Monopol" ;)

Miłośnicy gry “Monopol” 😉

8:30 czasu lokalnego
Hurra, liczba lądowań zgadza się z liczbą startów.

Z autobusu wysiadam pierwszy. Sadzę długie susy w stronę odprawy. Nie ma żadnych wojskowych, żadnych ludzi w mundurach, wszyscy na biało. Witamy w świecie arabskim 🙂 Nagle zaszumiało, zakurzyło się, obróciło mną. Co to było?
Tłum ludzi rzucił się biegiem do odprawy paszportowej. Byłem pierwszy, ale zanim doszedłem do wyznaczonego miejsca już byłem na szarym końcu. Oho, dyskryminacja rasowa na “dzień dobry”. Katarczycy na prawo, motłoch na lewo. O rany, motłoch też się dzieli. Coś podobnego!!! Jeszcze nie opuściłem lotniska, a już czuję się jak 20 lat temu na granicy bułgarsko-greckiej. Europa normalnie, a Demoludy do szczegółowej kontroli. Uwłaczające to było godności ludzkiej, ale jest teraz, co opowiadać po latach. Mówiliście, że złoto się będzie przelewać w Katarze. I rzeczywiście. W kolejce stoi panienka z ojcem (a może kochankiem?). W ręku trzyma złotą torebkę. Torebka ta nie ma złotego koloru, ona jest zrobiona ze złota (przynajmniej tak mi się wydaje, bo na skórę to to nie wygląda). Odprawa idzie jednak bardzo sprawnie. Podaję paszport, wizę. Chwila nerwowego oczekiwania. Jest. Wbita pieczątka. Obywatel ma 30 dni na zgłoszenie się do ministerstwa spraw wewnętrznych w celu uregulowania swojego pobytu w Katarze. A myślałem, że to wszystko już jest załatwione. Jednak nie było :(. Będę później się tym martwił. Idę w stronę bagaży. Jest walizka. Szybko jak na taką długą podróż. K…a m.ć, jak można tak bezczelnie mi pociąć walizkę? Dobrze, że nic z niej nie wyjęto (nie było zresztą tam nic ciekawego – same ciuchy i buty, ale fakt faktem, że waliza zniszczona). Nie chce mi się w pierwszych minutach pobytu op…ć miejscowych, że nie obchodzono się z moją walizeczką jak należy. Jeszcze tylko ostatnie sprawdzenie bagaży. RTG znów nic nie wykazało. Czyli cała moja “tajna broń” bezpiecznie doleciała na miejsce 😉

Jestem w nowym kraju, ale nie mam zielonego pojęcia do kogo mam się zgłosić, gdzie pojechać, czy ktoś mnie w ogóle odbierze z lotniska.

Nie wierzę własnym oczom. Żółta karteczka z moim nazwiskiem. MR G. – HOLMESGLEN. Myślałem, że to tylko na filmach się zdarza. Kartkę trzyma jakiś Azjata. Arabowie widać są stworzeni do wyższych celów. Wychodzę z lotniska. Azjata próbuje wyrwać mi walizkę.

– Nie, nie potrzeba – całą podróż sobie radziłem, to i tym razem sobie poradzę, ale mówiąc szczerze nie miałem sumienia dawać “dryblasowi” mojej walizy lekkiej jak piórko, gdyż mógłby z miejsca przepukliny dostać. Pytam się czy długo już tutaj jest, czy może studiuje, a tylko dorabia odbieraniem gości. Dzyń. Słyszę dźwięk w moim mózgu. Poznaję ten głos. To on mnie budził w środku nocy, a potem się dziwił, że śpiący jestem 😀 Ale zaszczytu dostąpiłem. Ktoś mnie odbiera, ktoś mnie zawiezie wprost do nowego lokum, wysłano po mnie samochód. No, no. Państwo – Zasraństwo będzie ze mnie za chwilę (pamiętacie czyje to powiedzenie? 😉 ale proszę sie nie bać, nie zamierzam zostawać tutaj paniskiem). Joseph, bo tak się przedstawił karzełek, nalegał, by jednak oddać mu walizkę. Nie upierałem się. Skoro ma zostać za to ukarany (bo nie widzę innego powodu dlaczego tak usilnie prosił mnie o oddanie mu walizki) to ja nie będę przeszkadzał mu w jego pracy. Stęknął odrywając ją od ziemi. Miał problemy by ciągnąć ją za sobą, ale udawał twardziela. Niech mu będzie. Bardziej już walizki mi nie zniszczy. Podjeżdża kierowca. Toyota Camry w kolorze kremowym, ale brudna jak cholera. Na piasek pustynny to to nie wygląda. Raczej na pył z budowy. Trudno. Otwierają bagażnik. Co za syf w środku!!!! Co ten facet wozi w tym bagażniku? Cement, cegłówki? uuu, moja firma oszczędza gdzie może. Obracają milionami dolarów, a nie stać ich na czyszczenie auta w środku. Nieważne. Ważne, że odebrali mnie z lotniska. Jedziemy do mnie. Ograniczenia prędkości chyba są tylko dla turystów, bo szofer nie schodzi poniżej 20km/h powyżej limitu. Kierunkowskazy nie istnieją. Jazda zderzak w zderzak. A ronda? O rany. Będzie ciekawie. Jako pasażerowi na tylnym siedzeniu ciarki mi przechodzą po plecach, to co dopiero mówić o byciu kierowcą tutaj. Ale co ja się tak przejmuję? Przecież do jazdy droga daleka 🙂

Wjeżdżamy w osiedle. Dom faktycznie nówka sztuka. Drzwi wejściowe jeszcze niewyrobione, bo otwierają się z trudem. Korytarz jeszcze nie sprzątnięty. Pełno kurzu i pyłu. Wjeżdżamy na czwarte piętro. Lokal 15. Koniec podróży. Nareszcie.

PS.

Foteczki wkrótce [dop. autora – już dodane]. I jakaś lepsza szata graficzna. Za statycznie tutaj 😀 ale to dopiero jak rozpracuję WP i technikę internetową XXI wieku (bo ja to wciąż tkwię w XX 😉 )

8 thoughts on “Długa droga do Doha

    • Do P.:
      Joseph i spółka pobierają tak wysoką prowizję z mojej pensji, że o napiwkach powinni zapomnieć 🙂

      Do Sylwii:
      czyli wtedy. gdy zacznę nosić białe szaty? 🙂

  1. czyzbym sie zalapala jak opierwszy komentator? 🙂 Pozdrawiam serdcecznie i niecierpliwie czekam na obiecane fotki. No i trzymam kciuki, zeby zapal do notatek nie opadl 🙂

  2. Ha ha ha. No tak to jest, ze przylatuje sie tutaj na rok, potem na dwa, a po pieciu sie wciaz siedzi 😀 Mowie z doswiadczenia.
    Joseph ma we krwi, ze ta walizke trzeba wziac, tak go tutaj porzadnie przyuczyli.
    A “paniskiem” zostaniesz mimo woli, o ile bedziesz tutaj wystarczajaco dlugo 🙂

  3. Ksiazka, ktora bylam tak pochlonieta, to “Koniec swiata w Breslau” Marka Krajewskiegokiego. Poel

  4. Wyszla mi jakas padaczka. Mialo byc: Marka Krajewskiego. Polecam bardzo!

Comments are closed.