Wiza przyznana … :)

Udało się. Pośrednik znów stanął na wysokości zadania i osiągnął rzecz niemożliwą. Od złożenia przeze mnie podania upłynęło mniej niż 24 godziny, a wiza uprawniająca mnie do opuszczenia Kataru (Exit Permit) została przesłana na moją skrzynkę pocztową. Zastanawiam się czy nie powinienem iść do firmy i podziękować im za spełnienie tego cudu. Dla wszystkich firm wokoło to robota na 5 minut, a oni zawsze proszą o dwa tygodnie cierpliwości. Muszą chyba mnie lubić 😉

Wypad do Australii przypadnie na początek kolejnego okresu szkolnego, co ni mniej ni więcej będzie oznaczało motywowanie do pracy młodych adeptów sztuki procesowej. Chłopaki nie widzieli się ponad tygodni, więc opowieści będzie co nie miara. I nieważne, że spędzili godziny opowiadając to sobie przez telefon. Opowieści w cztery oczy to jest dopiero coś 🙂

Po dwu tygodniach pobytu w RAA w końcu zobaczyłem swojego szefa.
Wayne jak zwykle przyjął mnie ciepło i dobrodusznie, wręcz po ojcowsku. Na moje Dzień dobry odparł A gdzie masz piwo? i na tym się skończyła jego gadka. Prymitywne żarty trzeba olewać inaczej człowiek się przekręci 🙂

Sami po raz kolejny ma ból głowy – jak zorganizować za mnie zastępstwo? To jest tak ciężkie zadanie, że aż żyły wychodzą mu na czole. A przecież rozwiązanie jest takie proste. Każdy z chłopaków odrobi za mnie po 2h/tydzień i sprawa z głowy. Jak znam życie to będę musiał w ekspresowym tempie nadrabiać zaległości, gdyż niezależnie od tego kto dostanie pańszczyznę do odbębnienia, usiądzie, każe im siedzieć cicho i godzinki przelecą 🙂 Tylko niestety aż czterech kolegów to święte krowy, więc im nadgodzin wsadzać nie można, bo potem się skarżą, że nie wysypiają się w pracy 🙂

Na koniec będzie troszeczkę złośliwości.

Jakim cudem Fred (Irańczyk z kanadyjskim paszportem) dostał tę pracę – nie wiem. Nawet Hindusi się nad tym zastanawiają. Przez tych kilka miesięcy jakie spędził z nami w firmie, nie nauczył się niczego o zasadach jej funkcjonowania. Wciąż uważa, że wszystko mu się należy (zresztą tak myśli każdy z nas), ale nie robi w tym temacie nic, by ułatwić sobie życie, a przede wszystkim nam.

Dlaczego nam? Otóż Fredzio twierdzi, że obowiązkiem firmy jest mu zapewnić transport do fabryki. Pośrednik wyszedł mu naprzeciw i zaoferował samochód. Niestety nasz kolega z nie z tej planety nie posiada prawa jazdy (o tym za chwilę). Dostaje więc dolę na benzynę.
I tutaj zaczynają się stękania. Bo jak można dawać tak mało na paliwo? Owszem, można. Jeśli dobrze pamiętacie, to pośrednik “kosi” nam ponad 80% dodatku. Wystarcza to na własne potrzeby, ale już na taksówkę czy wynajęcie prywatnego szofera to trochę za mało (to są chyba te wielkopańskie zachowania, o których na początku pisała Sylwia – burżujem staniesz się mimo woli 😉 – ludzie głodem przymierają a ja tutaj coś o własnym szoferze się rozpisuję).
Fredzio wszystkie problemy spycha na pośrednika (i słusznie), ale temu to równo powiewa, więc sprawa jak bumerang wraca do nas (no bo jakże kolegę w biedzie zostawić). Sęk w tym, że Fredzio nie bardzo wyczuwa delikatność całej sytuacji. Zachowuje się tak, jakby podwózka do pracy była naszym obowiązkiem.
Ja już dawno powiedziałem, że raz od wielkiego dzwonu mogę go przewieźć, ale na codzienne bycie taksówkarzem się nie godzę. I tu już nawet nie chodzi o kasę na paliwo (i amortyzację – gdybym był superchamski), ale ja po prostu nie wytrzymałbym nerwowo tych jego opowieści. Facet opowiada takie pierdoły, że nawet nie warto ich powtarzać.
Raz Dave poprosił go o dorzucenie się do paliwa, więc Irańczyk łaskawym gestem dał mu 5 riali (można za to kupić 6-7 litrów paliwa). Jak na kilkumiesięczną przysługę (dziennie robimy ponad 150km) to jest raczej policzek w twarz Dave’a niż wyrażenie swojej wdzięczności.

Ach, miałem jeszcze napisać dlaczego Fred nie ma prawa jazdy.
Otóż miał, kanadyjskie, ale stracił je, po wypadku samochodowym. Szczegółów nie znam, ale z tych skrawków informacji, które wymykają się Irańczykowi wynika, że to on był bezpośrednim winowajcą tragedii. W wypadku zginął ktoś z jego najbliższej rodziny.
Domyślam się, że dla każdego z nas byłoby to traumatyczne przeżycie, więc zmuszanie Freda do ponownego zdawania egzaminu jest bezcelowe. Hindusi uważają, że nic takiego się nie stało. Wypadek to wypadek, a jeździć trzeba dalej.
Dziś spojrzałem na to obiektywnym okiem i powiedziałem Hindusom, że to nie jest sprawa jego chęci. Problem tkwi w jego głowie i póki nie pozbędzie się (o ile w ogóle można coś takiego zrobić) przykrych wspomnień, nie ma mowy o tym, by siadł za kierownicą. Fred zwierzył nam się z jednej rzeczy a propos prowadzenia samochodu. Hindusi na tę uwagę parsknęli śmiechem, ale było to jedynie potwierdzenie moich słów. Gdy jakikolwiek samochód zbliża się do auta, w którym siedzi Fred, on instynktownie zamyka oczy.
Na Boga, nie chciałbym, aby drugi kierowca tracił kontrolę nad autem, gdy ja będę próbował go wyprzedzać lub wymijać.

Dziś naturalizowany Kanadyjczyk wymyślił sobie, że pojedzie na lotnisko pół godziny przed odlotem. Nie sposób mu było wytłumaczyć, że pół godziny to może i tak, ale przed otwarciem bramek.
I takie to właśnie mamy wesołe życie z Fredem.

PS.
Pamiętacie sympatycznego chłopaczka z Bangladeszu? Wyobrażacie sobie, że zadzwonił do mnie i spytał się, gdzie jestem. Przyszedł do mnie do pokoju w trakcie przerwy śniadaniowej, by się pożegnać, ale mnie akurat nie było. Jewel, bo tak się przedstawił, bardzo dziękował mi za te kilkadziesiąt minut rozmów jakie codziennie odbywaliśmy. Widać wróciło mu to wiarę w ludzi.
I bardzo dobrze, bo wiarę i nadzieję trzeba mieć zawsze. Jeśli tego nie ma, to po co żyć?

2 thoughts on “Wiza przyznana … :)

  1. Witam serdecznie!

    Wybieram sie za 3 tyg do Doha na praktyki, szukam rodakow, zeby podpytac ich o pare kwestii, wiec prosze o kontakt na maila jesli nadal mieszkasz w Katarze 🙂

    Pozdrawiam

    • No, no – tak dawno nie nanosiłem poprawek do bloga, a tu taka niespodzianka 😉

      Odpowiedź wysłałem na adres prywatny 🙂

Comments are closed.