Prawo jazdy

Ostatnio w moim życiu za dużo się chyba dzieje, bo niektóre fakty wypadają mi z głowy, a potem muszę je dopisywać później, ale dzięki temu będę miał radochę jak to przeczytam za kilkanaście lat.

We wtorek, 17 lutego zadzwonił do mnie Mutaz, żebym koniecznie przyjechał po pracy odebrać prawo jazdy. W tym kraju co raz mniej mnie dziwi. Nie bardzo rozumiałem, jak Policja mogłaby mu wydać ten dokument, ale założyłem, że jednak tak się stało. Otóż jednak policja zachowuje odrobinę rozsądku i prawo jazdy miałem odebrać sam. Mutaz chciał bym wpadł do biura, ale po pismo potwierdzające, że takowe prawo jazdy wciąż mi się należy, bo umowa z HGQ nadal jest ważna. Ten kto choć raz przejechał się samochodem po godzinie 17 w Doha wie, że trzeba mieć oczy naokoło głowy a i tak nie jest się pewnym czy przeżyje się na drodze. Między siedzibą HGQ a wydziałem komunikacji są cztery ronda. Na wszystkich czterech chciano mnie staranować. Jakim cudem żyję, to nie wiem. Boska ręka pewnie czuwa nade mną 😉
Continue reading »

Mój pierwszy wypadek samochodowy :)

Zima zaatakowała nas w Katarze.
Nie wiem co się dzieje, ale przenikliwe zimno ogarnęło rejon Doha. Jeśli tak będzie cały czas, to cieszę się, że zabrałem ze sobą ciepłe rzeczy. Będą jak znalazł na taką pogodę.

Bądźmy jednak obiektywni. Nie jest to pogoda, przy której należałoby zakładać kurtki puchowe (a tak widać ubranych ludzi na ulicach już od paru dni) i palić w piecu węglem, ale już dzisiaj rano nie ryzykowałem zakładania koszulki polo. Koszula z długim rękawem i podkoszulek zapewniają, że nie szczękam zębami tak jak siedzący w grubej kurtce Hussein. Ale też nie powiem, że jest mi ciepło. AB (Abrahim George) przyjedzie dziś ok. 11:00, więc parę serii pompek uda mi się zrobić, gdyby jednak dwie warstwy koszul nie wystarczały 😉
Continue reading »

Wielki dzień w Ras Laffan

Dziś jest ten wielki dzień. Moja pierwsza wizyta w Ras Laffan Industrial City. Przeglądając strony internetowe Qatar Petroleum, wywnioskowałem na podstawie umieszczanych tam zdjęć, że miejsce to przypomina naszą polską Petrochemię w Płocku. Jak będzie w rzeczywistości przekonam się za godzinę, bo tyle czasu podobno zajmuje dojazd na miejsce.

Pobudka o 4:30. Nastawiłem sobie trzy budziki, by przypadkiem nie zaspać. Wszystkie trzy zadzwoniły. Wszystkie trzy uśpiłem. Ale przy powtórce już się podniosłem z wyrka. Lekko zaspany usiadłem tam, gdzie się zwykle z rana siada.
Continue reading »

Boże Narodzenie

Dziś się dowiem czy przypadkiem nie jestem notowany przez policję? a może poszukiwany przez Interpol? 🙂 Wy się cieszycie pierwszym dniem Świąt, a ja jadę w tym czasie na zdjęcie odcisków palców.

Zabieram się z Simonem do biura, bo takie było życzenia Mutaza, ale utrudniamy sobie życie robiąc skrót 🙂

Jesteśmy 20 minut spóźnieni. No i co z tego? wszyscy tutaj się notorycznie spóźniają, a i tak nic nie jest gotowe na czas. Mutaz miał czekać na nas na dole, a okazało się, że dopiero zabierał się za przygotowywanie podania do departamentu policji o zdjęcie naszych odcisków palców.

Przestaję się już dziwić, że po dwu tygodniach wciąż nie mam podpisanej głównej umowy, ani też nie jestem rezydentem Kataru (a co za tym idzie nie mam konta w banku, prawa jazdy, samochodu etc.). Oni to chyba wszystko mają w … nosie, bo tacy zakatarzeni są. Miejmy nadzieję, że ja takim się nie stanę.

Jedziemy, jedziemy, wciąż jedziemy. Mutaz wywozi nas gdzieś za miasto, znaczy daje takie wskazówki, bo faktycznie autem kieruje Simon. Ponad 10 razy był w tym samym miejscu i nie nauczył się jak tam dojechać? Z tym kolesiem jest naprawdę źle. Ale dzięki temu można zobaczyć jak wygląda Doha 🙂 Syf, brud, zardzewiałe wraki samochodów – XXI wiek miesza się tutaj z wczesnym Średniowieczem. Ludziom pustyni dano “cuda” techniki, ale wygląda to tak jakby nikt ich nie nauczył jak z tego korzystać, więc robią to po swojemu.

Jest źle. Miejsce, do którego przywiózł nas Mutaz, wygląda jak poligon, tajny ośrodek wojskowy, więzienie [niepotrzebne skreślić :-] Pamiętacie niedzielne badania lekarskie? Również tutaj kłębią się robotnicy. Na szczęście jest ich o wiele mniej. Dostajemy od Mutaza aplikacje wraz z naszymi paszportami. Szczerze mówiąc [cenzura] mnie koleś z tym zszywaniem. Za każdym razem by nie zgubić aplikacji przyszywa ją do mojego paszportu. Tylna okładka mojego nowiuśkiego paszportu wygląda jak szwajcarski ser. Dobrze, że Australijczycy są bardziej wyrozumiali niż dawne władze z PRLu. Wtedy rozmowa na granicy mogłaby wyglądać w ten sposób:
– Lubi pan nabiał?
– Tak
– Proszę w takim razie zabrać ten ser szwajcarski!!!
– A gdzie ten ser? tu jest tylko mój paszport
– Paszport? to był paszport!!! – wskazując tylną stronę dokumentu uprawniającego do poruszania się po obczyźnie
– Kto to mógł zrobić? – udaję głupka
– Ja…
– Pan?
– To ja się pytam, kto to zrobił!!!
– Już wiem, to ten Murzyn z Kataru – że niby pamięć mi wróciła :]
– Katar panu chyba zwoje mózgowe zaatakował. W kraju arabskim nie może być żadnych murzynów!!! Won mi z biura i przynieść nowy dokument uprawniający do wyjazdu z kraju ….
(podobieństwo do „Misia” całkiem nieprzypadkowo zamierzone)

W tajnym biurze gdzieś… no właśnie nie wiadomo gdzie, jakiś wojak każe nam usiąść w ogromnej sali wykładowej. Rzędy krzeseł, na co najmniej trzysta osób, a z przodu mównica i kilka krzesełek dla oficerów. To wszystko na podniesieniu, by mówca mógł jednym spojrzeniem objąć uśpionych nudną gadką żołnierzy.

– Pierwsza szóstka odmaszerować. – Przerażeni robotnicy z Trzeciego Świata ruszają gęsiego. My z Simonem lejemy po nogach. Znów zapowiada się taśmowa obsługa.

I rzeczywiście. Po 5 minutach znikamy w tych samych drzwiach. Kolejny żołnierz katarski każe nam usiąść pod ścianą. Dobrze, że chociaż krzesełka były.

Siedzimy w opustoszałej sali, która bardziej przypomina hangar, magazyn niż punkt gromadzenia cennych informacji – czyżby obrali taki kamuflaż dla zmylenia wroga? 😉

Na przeogromnej sali, w której spokojnie mogłoby się bawić 500 osób na wiejskim weselu stało tuzin stanowisk. Nowoczesny sprzęt do skanowania odcisków palców. Być może gdzieś na świecie ludzie bawią się jeszcze w maczanie paluchów w tuszu, ale na pewno nie katarskim Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Sprzęt najwyższej klasy obsługiwany przez zdolną młodzież katarską.

W końcu i na nas przychodzi pora. Odrywam dupcię z krzesełka i maszeruję przez cała salę. W rogu siedzi znudzony żołnierz – że niby pilnuje bezpieczeństwa 🙂

Przede mną jeszcze dwie osoby, więc może podejrzę jak to szczeniaki robią (skanują znaczy). Niestety nie podejrzałem. Monitor komputera był cały zapisany arabskimi szlaczkami. Czasami tylko pojawiały się swojsko brzmiące nazwy w języku angielskim. Dlaczego szczeniaki? Chłopcy mogli mieć nie więcej niż 18 lat, a zachowywali się jakby mieli 10. Szturchali się nawzajem, żartowali, docinali sobie, prawie nie spadli z krzesełek jak się zaczęli przepychać. Ale gdzieś wśród tych wygłupów skanowali kolejne odciski palców.

Najpierw palce prawej dłoni, potem lewej. Potem każdy paluch z osobna, tyle że kciuk na końcu. A gdy już wszystko odciśnięto, oficer przycisnął moją dłoń do czytnika. Czyżby chcieli odcisk mojej umieścić w Alei Gwiazd w Hollywood?. W moim przypadku nie poszło mu tak dobrze, bo komputer trzy razy mu się zawiesił. Znaczy wyglądało jakby się zawiesił, bo z komunikatu napisanego po arabsku wywnioskować nie mogłem 🙂 30 minut czekania, trzy minuty zabawy i już się nie wywinę z rąk służb specjalnych. Od dziś jestem notowany w katarskiej policyjnej [?] bazie danych, hahaha

Zanim jednak dotarłem do biura upłynęło kolejnych 90 min. Simon kazał się wieść na kawę. Lokal-speluna wskazany przez Mutaza przypominał ten, który widziałem ponad 20 lat temu w Bieszczadach, gdy jeszcze nie były one tak oblegane przez turystów jak przez ostatnie dziesięć lat, czyli „Uważaj gdzie siadasz, bo możesz dostać w pysk za samą skrzywioną minę”, ewentualnie „Sprawdź siedzenie i stolik, bo możesz się do nich przykleić bez powodu” :).

Po „zalewanym Cappuccino” odstawiliśmy Mutaza do biura.
Simon zahaczył jeszcze o dom, by wykonać parę telefonów do Australii. I bardzo dobrze. Dzięki temu krócej się dziś nudziłem w biurze 😀

Przed 15 byłem już po pracy, a w domu czekała na mnie niespodzianka. Towarzystwo z biura wlazło mi do mieszkania, czym bardzo mnie rozsierdziło. Zdążyli co prawda wyjść z niego, ale jako porządni pracownicy naszej firmy powiedzieli mi o tym, gdy przypadkiem spotkałem ich na korytarzu.

Doceniam to, że coś się dzieje w sprawie mojego prysznica, ale trochę za bardzo jak dla mnie wczuwają się w swoją rolę. Twierdzili, że nie mogli się ze mną skontaktować – … bo nie mam komórki. Problem w tym, że mam ich aż za dużo 🙂 A rozwiązanie było całkiem proste.

Wystarczyło zadzwonić do jednego z moich pięciu szefów (a raptem trzech pracowników) i spytać się o numer wewnętrzny. Drugi telefon odebrałbym już ja. A jeśli nawet by odebrał kto inny to w przeciągu 5 minut bym oddzwonił. I oni twierdzą, że mają komórki? Ja się z nimi zgadzam. Trzymają je w kieszeni. Nazywa się to telefonem komórkowym. To jedyne komórki przy ich ciele. Tych pod czaszką zdają się nie mieć, a jeśli są to na pewno nie potrafią ich używać. Tłumaczenie Omara, że:
– nie odbierałem telefonu domowego mnie nie przekonało (wiadomo było, że jestem w pracy);
– nie mogli dłużej czekać, bo by majster im zwiał (rozśmieszyło mnie tylko).

W ramach przeprosin Omar obiecał mi przywieźć wypłatę za grudzień. Taki prezent gwiazdkowy. Chciał co prawda wysłać jednego z chłopaków z biura, ale się nie zgodziłem. Zażyczyłem sobie dostawę do rąk własnych przez samego szefa. I wiecie co? Zgodził się.
Przyjechał godzinę później. Na początku myślałem, że przyprowadził mi też samochód, ale okazało się, że tylko go sobie pożyczył, bo własny odstawił do warsztatu.

Transakcji dokonaliśmy w bagażniku, co by nie wzbudzało podejrzeń 😀 Chciwymi oczyma patrzyłem jak kolejne pięćsetki wypadają mu z ręki do bagażnika. Potem tylko autograf na pokwitowaniu i stałem się właścicielem niemałej sumki.

O rany, taka kasa za niewystawianie nosa z pokoju. Już wiem jak się czują pracownicy naszych urzędów państwowych. Nic nie robią, a na koniec miesiąca dostają tyle szmalu za nic.

Fajna ta Gwiazdka w tym roku. Za 18 dni pracy dostałem …. no do teraz mi uśmiech nie schodzi z twarzy. Ale próżny ze mnie człek, wstyd, jak Boga kocham, wstyd mi (ale zęby i tak szczerzę do monitora jak to piszę).

Ale i tak dzisiejszy dzień należał do Toniego, on dostał najwięcej prezentów. Pensja, stały pobyt, prawo jazdy, a co za tym idzie i samochód.

Wczoraj Reyowi powiedziałem, że dziś nie idę z nimi na kolację, bo zaczyna mi już brakować gotówki, ale po wizycie Omara nie wypadało odmawiać. A zresztą, po co było siedzieć w domu? rwać włosy z klaty (te z głowy już sobie dawno wyrwałem), że nie mogę się z Wami spotkać? Poza tym cały blok widział jak Omar wręczał mi gotówkę – w tak wielkiej konspiracji to zrobiliśmy, hehe.

Wiedziałem też, że Keith i Peter mieli wyjść na kolację, więc pomyślałem sobie, że można by ich też zaprosić. Jak już się bawić to w większej grupie. W ten sposób zamiast dwu osób zrobiło się przyjęcie na sześciu chłopa, bo jeszcze Simona zgarnęliśmy po drodze.

Myślałem, że pójdziemy do jakiejś małej meksykańskiej restauracyjki, a okazało się, że chłopaki wybrali lokal w Marriocie. Ja i Marriot? buchacha

Ciekawe czy stówka starczy? dla pewności wziąłem “czysta”, bo może trafi się “czysta,” więc pewnie na koniec dnia karta byłaby „czysta”. I się nie pomyliłem. Minimalne zamówienie to stówa z hakiem [drobnym maczkiem na dole menu – 17% na hak ;), – cenią się w tym Marriocie].

Co tam, raz się żyje. I tak lepiej gotuję od nich, ale raz od Święta chyba można zaszaleć. W końcu nie ma tutaj innych rozrywek. A zbieranie złociszy do skarpety mija się z celem. Pieniądz lubi obrót (dziękuję bardzo za tę poradę Tobie 😉 i powiem szczerze, odkąd stosuję tę zasadę nigdy nie zostałem bez grosza. Zawsze wcześniej czy później wpadało coś do kieszonki, a choć ostatnimi czasy nie było czym szastać, to i tak miałem czym pokryć ekstra wydatki.

W Marriocie siedzieliśmy ze trzy godzinki. Mogę powiedzieć, że swoje postanowienie o wstrzemięźliwości alkoholowej złamałem po równo 14 dniach (a miał być rok). Jedna, mała mrożona Marguerrita, ale zawsze to coś innego niż woda czy soczek.

W Katarze obowiązuje zero tolerancji (0.0 promila we krwi), więc nawet umoczenie ust w „kielonku” może się dla kierowcy źle skończyć, dlatego dwie osoby dzisiaj nie piły z przymusu, a trzecia ze względu na stan zdrowia 🙂

Dla umilenia przygrywał nam tercet kubański. Można było też się pokiwać na parkiecie, ale nie było z kim. No co? sam miałem wyjść na parkiet? podejść do zakapturzonych i wyrwać do tańca? przecież by mi jaja razem z głową urwali za znieważenie ich kobiet 🙂

I tak oto minęło kolejne Boże Narodzenie. Zapowiadało się samotnie, a skończyło… może nie hucznie, ale zawsze w miłym towarzystwie.

Wesołych Świąt