“Mejlowa” pogoda

Ależ dzisiaj gęsta mgła była nad ranem. Widoczność prawie zerowa (znaczy jakieś 20m 😉 ). Jak to dobrze, że ja nie robię w takich dniach za kierowcę. Nie jechałbym więcej niż 40km/h, ale chłopaki widać są bardziej doświadczeni ode mnie, bo jeżdżą dwa razy szybciej. Ciekawe czy to również oznacza dwa razy szybszą śmierć w drodze do pracy? 😀

Tuż przed wjazdem do fabryki-miasta już nic nie było widać. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Studenci, którzy jak jeden mąż się spóźnili, powiedzieli, że był wypadek. Raptem 32 samochody chciały utworzyć stonogę 🙁
Continue reading »

I po Świętach

Dzisiaj drugi dzień Świąt w Katarze. Powinienem był się cieszyć, że w końcu wolne mam, ale nie było z czego. Zamiast się szykować do wieczornej imprezki w Taylors Lakes (nawet nie wiem czy zdecydowaliście się zapraszać gości w tym roku), o 8:30 już byłem u Reya gotowy do piątkowych zakupów. Inna sprawa, że po raz pierwszy nie musiałem zastanawiać się po trzykroć czy wystarczy mi pieniędzy do pierwszego.

Piątkowe zakupy są idealne, szczególnie te z samego rana. W supermarketach nie ma nikogo, bo miejscowi się modlą (przecież z tego co wiem, to dla nich piątek jest odpowiednikiem naszej niedzieli), a większości europejczykom nie chce się ruszyć czterech liter z wyra po ciężkim tygodniu pracy. Mnie się zdarza tydzień pracy, ale ciężkim raczej bym go nie nazwał (na razie) 🙂

Jeśli nie chcesz nawiedzać swoich znajomych, którzy mieszkają w twoim bloku, to np. Carrefour jest bardzo dobrym miejscem do towarzyskich spotkań. Dzisiaj poznałem żonę Toniego, Brendę. i ich syna, Lochlyna. Twardziele tacy sami jak ja. Po jeszcze dłuższej podróży (ja leciałem z Melbourne, oni aż z Hobart) od razu wybrali się na zakupy. Ciekawe czy to był ich pomysł, czy może Tony ich przekonał do tego.
Wiem, wiem, wejść od razu w tutejszy rytm, a potem nie ma się jetlagu. Mnie to jednak trochę kosztowało zdrowia. Dobrze, że skończyło się tylko na strachu.

Po dzisiejszych porannych zakupach, stałem się szczęśliwym posiadaczem szczotki do podłogi, mopa z wiadrem, zestawem do pastowania butów – rzeczy drobnych ale jakże użytecznych. Przestanę w końcu śmigać na kolanach i zbierać “koty” z podłogi. A swoją drogą przerażające jest to, jak człowiek dużo gubi „sierści” w ciągu dnia 🙁 W Australii miałem wykładziny i tego nie było widać, ale na gresie w Katarze – olaboga :).

Wiecie co? widziałem dzisiaj kobitki sprzedające bilety na pierwszy turniej ATP w 2009 roku. Bilety tanie jak barszcz, ale samemu nie chce mi się iść. Muszę koniecznie pogadać z Tonim, czy i kiedy byśmy szli. Zdawało mi się, że wykazywał zainteresowanie.

Że co, proszę, sprzątanie? Buchacha
Wiadro z mopem poszły w kąt, bo rozmowy z Australią, a potem z Polską były o wiele ciekawsze 😀

Poczułem głód, więc zabrałem się za robienie zupy. Na razie króluje kalafiorowa gotowana na kurzych udkach. Tym razem dodałem odrobiny śmietany, więc wyszedł mi obiadek – paluszki lizać. Nareszcie mam też pojemniczki, więc mogę część zupy zamrozić i nie martwić się. co będę jeść w środku tygodniu.

Popołudniu zabrałem się z Reyem na Souq Waqif. Taka fajna okolica z wieloma małymi sklepikami, warsztatami. Tydzień temu Rey wspominał, że trafił na tłum mężczyzn tłoczących się bez celu na jednym z placyków koło Souq Waqif. I wiecie co? w tym tygodniu znów było to samo.
Rey twierdzi, że przyszło zdecydowanie mniej Luda (raczej powinienem był napisać – chłopa, bo kobiet nie widzieliśmy), ale i tak zrobiło to wrażenie na mnie. Wyglądało jakbyśmy przenieśli się w czasie do roku np. 2030 gdy zaludnienie wynosiłoby już 50000 osób/km2. Przy obecnej polityce „importu” robotników jest to całkiem możliwe. Ludzie dosłownie „przelewali się” przez ulicę. A gdy doszliśmy do wspomnianego placu, to faktycznie był to widok przerażający. Kupa chłopa stoi i gada ze sobą. Gada, rozmawia, śmieje się, ale z placu się nie rusza. Czyżby na coś czekali? Ciekawość moja nie zna granic, więc zapytałem jednego z tych “obcych”.

Porażka, no totalna porażka. “Drukowanymi literami” mu zadałem pytanie, a ten rozłożył tylko ręce. I czemu tu się dziwić, że mamy dyskryminację rasową w Katarze. Bez znajomości języka w obcym kraju nie można niczego załatwić, więc biedacy sami skazują się na takie warunki. Przykre, to bardzo to przykre.

Ale dalej prowadziliśmy “śledztwo” Reyem. I wiecie co? okazało się, że ten placyk to jest miejsce spotkań Nepalczyków. Mają pół dnia wolnego w tygodniu, więc zjeżdżają się w to miejsce. Zarabiają raptem U$200/miesiąc +(nocleg i jedzenie). To wyjaśniałoby wszystko. W tak drogim kraju jakim jest Katar, nie da rady zaszaleć za dwie stówki, zważywszy, że większość tej kasy wypadałoby wysłać do domu. Większość z tych ludzi właśnie po to przyjechała do Doha, by wyciągnąć z biedy swoje rodziny. Przerażające jest to, w jakiej straszliwej nędzy muszą tam żyć Ci ludzie, skoro decydują się na takie warunki życia tutaj 🙁

Po wizycie u krawca (Rey miał sprawę do niego) łaziliśmy bez celu po sklepikach. Można się cholera zgubić w labiryncie butików, “szopów”, straganów, kramów, etc. Szukałem czegoś, ale nie wiedziałem czego. Ale dzięki takiemu błądzeniu można odkryć fajny “falkonszop”, gdzie każdy może nabyć sokoła, jeśli ma ochotę poczuć się jak panisko, albo szlachcic z dawnych naszych polskich czasów. Ptaszki są niczego sobie, zadbane. W sklepie myśliwskim było wszystko czego tylko dusza zapragnie, nasza i naszego domowego zwierzaczka 🙂 Fikuśne kapturki na główkę drapieżnika, grube skórzane rękawice, by nasza jedwabista skóra nie doznała urazu przy zetknięciu się z ostrymi szponami naszego milutkiego ptaszka i wiele, wiele innych nieznanych mi z nazwy towarów 🙂

Gdyby w towarzystwie nie było miłośnika polowań to zawsze może wyciągnąć kopyta i poleżeć sobie na zestawie poduszek koło sklepu. Ciąg takich leżanek rozstawiony był wzdłuż mijanych sklepów myśliwskich. Musiałem, po prosty musiałem zrobić tutaj fotkę.

Pokazywałem Reyowi jakie fajne fotki mi wyszły, gdy nagle poczułem mocny uścisk dłoni na moim barku.
– Pan zrobił mi zdjęcie!!!
Odwracam głowę i widzę Araba ubranego w białą szatę. Kropelki potu pojawiły się na czole.
– Ależ skąd, ja robiłem tylko galerię. – Pot już miałem na plecach. Rany boskie, ledwie przyjechałem i już będę się pakował. Żeby chociaż mi dali 24 godziny na spakowanie walizek.
– Pokaż aparat!! – nieśmiało wyciągam z kieszeni malutką zabawkę.
– Podgląd zrobionych zdjęć, proszę!! – Przełączam na tryb – galeria zdjęć. – To! Wskazuje ostatnie zrobione przeze mnie zdjęcie. – Zrób zoom!!
Daję zbliżenie. Moim oczom zaczyna ujawniać się postać w białej szacie. Już mam koszulę całą mokrą na plecach.
– Daj aparat! – … i po aparacie, to się nacieszyłem prezentem z okazji wyjazdu.
– Patrz Khalifa, jaki przystojny jestem – Arab zwrócił się do kolegi, którego dopiero teraz zauważyłem – … dobry aparat … – i Arab z uśmiechem na twarzy oddaje mi sprzęt.
– A co Ty tak pobladłeś? Chory jesteś?
– Nie, wczoraj przyleciałem z Australii i jeszcze się nie przestawiłem. – kłamstwo jak z ust wypłynęło mi z ust.
– Na długo? Do pracy?
– tak, być może na pięć lat
– W takim razie witamy w Doha. Powodzenia – i Arabowie odeszli w swoją stronę.
Rey zaczął się turlać ze śmiechu, a ja musiałem usiąść na poduszkach, bo byłem bliski zawału 😀

Krówki kupiłem sobie, jak Boga kocham, krówki z Milanówka. Taki towar na środku pustyni. Niesamowite. I kto jeszcze twierdzi, że nasz obecny świat nie jest globalną wioską. Marzysz o czymś i to masz, kwestia tylko ceny, a że taka sama jak w Melbourne, to nie odmówiłem sobie przyjemności zaklejenia sobie paszczy ciągutkami 😀

Zaczynam się wczuwać w atmosferę tego miejsca tj. Souq Waqif. Alejkę krawców chciałem jak najszybciej mieć za sobą, ale wpadła mi w oko szata. Sylwia kiedyś pisała na swoim blogu, że ten rodzaj “sukienek” mogą nosić również “zagraniczniaki”, więc czemu nie spróbować. Chudzinka ze mnie w porównaniu z Arabami. Nawet jakbym kurtkę puchową założył to pewnie i tak by wyglądało jakbym strój pożyczył od swojego dużo grubszego brata 😉 Rey stwierdził, że wyglądam w tej szacie jak “Chesus z Doha” (piszę specjalnie przez Ch, żeby oddziały beretowe Ojca-Dyrektora nie posądziły mnie o brak należytego szacunku dla tego sławnego Gościa z Nazaretu 😉 Wiecie, że spodobała mi się ta sukieneczka. Chyba sobie ją kupię na lato. Będzie można wtedy biegać w samych gaciach i nie narażać się na nieprzyjacielskie myśli ze strony miejscowych, zwłaszcza zakapturzonych kobiet, hihi

Rey wymyślił nową grę dla mnie.
– W ciągu 5 minut policz ile jest kobiet w zasięgu naszego wzroku.
– Raz, dwa, trzy, o tam sobie kolejne dwie.
– Nie, nie. Nie zrozumiałeś. Policz niezakatarzone 🙂
– Deal 🙂
Minuta – nie ma.
Dwie – nie ma.
Pięć – nie ma. Co jest grane?
14 minuta zabawy – na drugiej stronie ulicy, była jedna, szła z chłopakiem pod rękę. Ryzykanci :]

Po 30 minutach dałem sobie spokój. Widziałem tylko jedną kobietę–niemuzułmankę. W tym kraju chyba musi kwitnąć miłość kochających inaczej niż ja. Wiem, wiem, ale nie chce mi się wierzyć, że Ci wszyscy spotkani mężczyźni, co wisieli na ramionach swoich kolegów, albo trzymali ich dłonie, normalnie lub też splecione palcami, to efekt li-tylko wielkiej przyjaźni między nimi. Mój szeroki światopogląd jest jednak zbyt wąski i nie obejmuje tego. Nie wyobrażam sobie, abym szedł ulicą trzymając się za rękę Reya, tylko dla tego, że jesteśmy kumplami. On zresztą ma podobne zdanie. Chyba trzeba będzie odnowić znajomość z Szymkiem. On tak ładnie walczy o swoje prawa, których mu się odmawia np. w Warszawie. Może zechce mi to wytłumaczyć. I gdzie tak naprawdę jest granica między męską przyjaźnią a homoseksualizmem (o ile w ogóle istnieje)?

W drodze do auta zobaczyliśmy sklep z dekoracjami bożonarodzeniowymi. Trzeba, po prostu trzeba było sobie zrobić zdjęcie z bałwanem.

Wjechać w tłum jest łatwo, ale wyjechać z niego niestety już trudniej zważywszy, że coraz więcej ludzi napływa po zmroku, w tym miejscowi (czas modłów minął, można wyjść zaszaleć na miasto). Zapowiadało się na godzinę stania w korku, ale Rey skręcił w nie tę uliczkę co potrzeba.
– No piknie, dorzuciliśmy sobie kolejną godzinkę stania w korku.
A wiecie, że nie. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, dłuższa droga okazuje się krótszą. I zamiast godzinnego stania w korku, w domu byliśmy po 15 minutach.

Jak wróciliśmy do domu, to przypomniałem sobie, że obiecałem sobie nabyć w końcu miejscowy numer telefonu komórkowego, a że wczoraj wpadło trochę grosza do kieszeni, to pokusa była wielka, by do numeru dołożyć sobie też kolejną komóreczkę.

Nie wiem, po co mi kolejna, ale ponieważ za zdjęcie SIM-locka zażyczyli sobie 150 QAR, to stwierdziłem, że nie będę wciskał za nic komuś kasy i kupię sobie coś nowego w tej cenie.

Pamiętam jak dziś, gdy kupiłem sobie Nokię N73 to byłem zachwycony jej możliwościami, a po dwu latach stwierdzam, że nie wykorzystywałem ich w ogóle, więc tym razem miało być coś prostego, taniego jak barszcz – rozmowy telefoniczne, SMSy, radio, ewentualnie odtwarzacz mp3 i aparat fotograficzny. Tylko to niby coś, nagle pociągało za sobą inwestycję w kartę pamięci, etui, bluetooth, etc.
– Nie, no znowu mi się dziura w kieszeni. Wojciechu, po jaką cholerę Ci te wszystkie duperele. Prosty telefon i już. Przecież nie ma do kogo dzwonić tutaj – rozsądek przemawiał do mnie.

Biegnę więc do sklepu Nokii. Wchodzę, patrzę, dziwuję się, oczka coraz bardziej biegną w stronę lepszych, nowych zabawek. Budzi się we mnie dusza małego chłopca.
– Wojciechu, nie dawaj się Wojtusiowi. To będzie tylko kolejna zabawka, którą rzucisz za chwilę w kont. Pamiętasz co stało się z N73. Padł ekran i po zabawce. Teraz tylko może służyć jako mp3 player i aparat foto ze zdjęciem niespodzianką, bo nie wiadomo co się uchwyci w obiektywie. – rozsądek dalej dobrze mi radził.
– No ale są Święta. Żadnego prezentu sobie nie sprawiłeś? – próżny dzieciak wtrąca swoje trzy grosze.
– Nie? a wczorajsza kolacja?
– Dawno i nieprawda. Nic z niej nie zostało. Już dawno ślad po niej zaginął. A z tego będą same korzyści. Chłopaki oszaleją na widok. Będą Ci zazdrościć ]:->
– Nie, nie, nie. Wybierz coś prostego, ale solidnego.

Kobieta w sklepie coś do mnie mówi, ale ja nie słucham, taką burzę mózgów mam w głowie. Kłótnia na całego. Żeby godzinę stracić w sklepie na wybieranie telefonu komórkowego to wstyd. I wiecie na czym się skończyło. Kupiłem taki telefon, który miałem już sobie kupić w Melbourne, ale nie starczyło odwagi. Sknera, cholerna sknera czasami ze mnie wychodzi 🙂

Czyli od dziś jestem uchwytny 24h/dobę. Cieszy mnie to, że przede wszystkim dla Was, ale nie będę mógł już więcej się ukrywać przed telefonami z firmy.

Z komórkowym pozdrowieniem, dryń, dryń 🙂