Internetowe frustracje

Wczoraj przybyła do Kataru Sam (osoba, która wysłała mnie na pustynię). Wiązaliśmy z jej przyjazdem wielkie nadzieje. Dziś o 15:30 czyli zaraz po pracy umówiliśmy się na kawę. Przybyło 12 osób.

Była też Dżina – podobno przedstawicielka HG w Katarze, jest od 4 lat w Doha,  a jakoś nie było okazji jej poznać – podobno czuwa nad prawidłowością wszystkich spraw administracyjnych na linii Doha – Melbourne. Jeśli to, co dzieje się z nami, to efekt jej pracy, to sądzę (a koledzy myślą podobnie), że kobita ma od 4 lat nieustające wakacje – niektórzy to potrafią się ustawić 😉

A wracając do spotkania z Sam. Leciały skargi, smutki, żale itd., a ona tylko kiwała głową, że niby wyrażała swoje zainteresowanie., ale odnoszę wrażenie, że firma w Katarze, która nas zatrudnia odpala jej niemałą działkę. Sugerowała, że tak tu się pracuję, że pewnie jeszcze nie przywykliśmy do tutejszej kultury, że źle zrozumieliśmy szczegóły kontraktu. Ja [cenzura]!!!! Kto źle zrozumiał????? Może gdybym był osamotniony w odczuciach, to pewnie bym spuścił z tonu. Może bym uwierzył, że czegoś nie zrozumiałem, że dałem się złapać na jakieś kruczki językowe, ale proszę mi nie wmawiać, że wszyscy dali się wyprowadzić w maliny.

Niektórzy w naszym bloku mają odrobinę zdolności informatycznych. Krótka zabawa w hakera i wyszło, że “pośrednik” [cenzura] (o, przepraszam za wyrażenie ), pobiera prowizję w wysokości 50% mojego uposażenia. Nóż w kieszeni się otwiera jak widzę tę pazerność Arabów. 50% to dla nich wciąż mało, więc próbują podkradać nam jeszcze ile się da z tego co powinni nam zapłacić. Robocze spotkanie nie przyniosło nawet nadziei na lepsze jutro. Szlag trafił 90 minut cennego odpoczynku po pracy. :[

Wczoraj w drodze do domu koledzy dostali informację, że pensja wpłynęła na ich konto. Ja do dzisiaj nic nie dostałem, więc “lekko” wzburzony zadzwoniłem do “pośrednika” z pytaniem, co stanęło na przeszkodzie, że wciąż pozostaję bez uposażenia za miesiąc styczeń.
– No wicie, rozumicie, tego … problemy w banku były. Nie dało się przelać. Czy w drodze wyjątku mógłby Pan jeszcze raz przyjechać i odebrać je u nas w biurze?

Jakie [cenzura] problemy? Chcieli bym założył konto w banku, w którym oni mają własne, ba, nawet w tym samym oddziale. Czy ktoś mi może odpowiedzieć na pytanie co może stanąć na przeszkodzie, że pieniędzy nie dało się przelać? Ja czegoś nie pojmuję. Wiem, wiem, nie powinienem się unosić, tylko cieszyć się, że w ogóle dają.

Przy okazji odebrałem też swoje auto. [cenzura] bo inaczej nie można się wyrazić swojej frustracji. Nie dość, że leserzy nie potrafili niczego załatwić, to jeszcze „zasyfili” mi tak tapicerkę i kierownicę, że nie dało się prowadzić. Musiałem najpierw wyczyścić auto, bo ręce mi się kleiły do kierownicy, o spodniach nawet nie wspominam. I jeszcze pytanie do miejscowych – Czy w Doha nie ma żadnej firmy ubezpieczeniowej, musieli aż do Arabii Saudyjskiej (a może Emiratów) jechać? Bo chyba nie korzystają z mojego auta do celów prywatnych? 😉 W ciągu jednego dnia śmignęli moim autem ponad 250km. Myślicie, że coś wlali do baku? a skąd!!! zbiornik suchy jak wiór. Dobrze, że “eine Tankstelle” (jak mnie uczył podczas wieloletnich wieczornych treningów kolega Piotr S.) było po drugiej stronie ulicy. Paliwo tutaj tańsze od wody jest, więc zastanawia mnie fakt czy tankowanie za 5 PLN mogłoby drastycznie nadszarpnąć budżet firmy, który co miesiąc bardzo poważnie zasilamy swoją krwawicą 😉

Jeżeli myślicie, że tracę nerwy, to powinniście posłuchać Toniego w drodze do domu. Tasmańczyk jest już u skraju wytrzymałości nerwowej. Dzisiaj tak “rzucał mięsem” w kierunku naszego kolorowego kolegi z roboty, że aż uszy mi więdły. Podejrzewam, że jeszcze jeden kretyński komentarz mieszkańca Afryki i w ruch pójdą ręce. Wybiliśmy mu pomysł powrotu do Hobart, ciekawe na jak długo?

Nie ma takiej opcji, by wszystko szło źle, więc pozytywną informacją dzisiejszego dnia jest to, że …. MAM INTERNET W PRACY. Ja wiem, że nie ma się z czego cieszyć, że to zwykła rzecz, ale jak ktoś potrafi liczyć, to z pewnością dojdzie do tej samej liczby co ja – 6 tygodni, albo ponad 40 dni, albo 144 000 minut. Tyle trwała operacja pt. “Zakładamy Wojciechowi konto na naszym serwerze”. Ci, co się na tym znają, że wiedzą, że gdyby używać jednego palca, to czynność ta powinna być zakończona w przeciągu 15 minut, i to pod warunkiem, że w międzyczasie ktoś skoczy sobie na kawę.

A jak to zrobiłem, że tylko ja mam, a koledzy nie? Egzaminowałem dzisiaj przy otwartych drzwiach i widziałem jak informatyk wchodził do budynku. W połowie odpowiedzi na moje pytanie, wstałem jak cham, powiedziałem tylko, że pilna sprawa i zostawiłem ludzi na 30 minut. Po drodze zgarnąłem za fraki Filipono (nietrudno było, bo metr 50 w kapeluszu miał) i posadziłem go przed monitorem mojego komputera.
– Wyjdziesz jak będę miał łącze ze światem (czyt. z Wami)
Próbował coś “kitować” ale nie dałem mu wyjść póki nie skończy. Trzeba walczyć o swoje, nieprawdaż? Nie lubię w taki sposób działać, ale skoro nie ma innego wyjścia… :-]

Mam internet, ale poczty sprawdzić nie mogę, XXX też, GG nie działa, o Skype nawet nie mówię, ale jest N-Kl, mogę logować się na bloga, więc teraz łatwiej mi będzie pisać na bloga na bieżąco 😀

PS.
Druga część zdjęć z Souq Waqif musi niestety poczekać 🙂

2 thoughts on “Internetowe frustracje

  1. A jednak nie pisze… Myslisz Przemo, ze przyczyna moga byc “niestrawnosci” przed wizytacja, o ktorej Wojtek pisal w ostatnim poscie? Osobiscie bede sie trzymac sie tej wlasnie mysli…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *