Gdy nie ma tego całego szaleństwa związanego z egzaminowaniem na czas, pracuje mi się zdecydowanie lepiej.
Dziś na zaliczeniu pojawiły się tylko trzy osoby. Chociaż prosiłem dwa tygodnie temu, by przygotowani byli z trzech przedmiotów, oni byli gotowi tylko z jednego.
Jakże dziwny jest ten świat.
Gdy nie masz czasu, to innym grunt pod nogami się pali.
Gdy możesz poświęcić im trochę więcej uwagi, nagle znika gdzieś ten młodzieńczy zapał.
Jutro firma wysyła mnie do RAA, więc tylko Tony będzie się z nimi męczył. Po co mnie wzywają do RAA? Otóż mam sprawdzać po raz n-ty te same prace, które tuszowaliśmy w trakcie audytu. Tylko, że ja mam wrażenie, że chodzi o coś więcej. Dla samych bzdurnych podpisów nie ściągano by mnie do siedziby głównej Przemysłowego Centrum Szkoleniowego.
Tuż przed wyjściem z pracy zdążyłem jeszcze zadzwonić do Edwarda, by potwierdzić wizytę mechanika w moim domu. Upewniłem się, że nie będzie żadnych niedomówień tym razem.
W trakcie podróży do domu, Tony dostał telefon od pośrednika, że ma się stawić na dywaniku u naszego głównego hochsztaplera. Takie bzdury jakie wychodzą ostatnio z jego ust (pośrednika, nie Toniego), to głowa mała.
Meksykanin, by załatwić stały pobyt dla swojej żony, musiał uzyskać list potwierdzający autentyczność jego dyplomów w ambasadzie amerykańskiej (bo właśnie w USA kończył szkoły, głównie wojskowe). Tony przechodząc przez podobną procedurę, czekał aż przyjedzie przedstawiciel ambasady australijskiej do Doha. Steve, nasz nowy kolega z Adelajdy (SA, AU) musi doświadczyć jeszcze innej przygody, bo według Omara jego przypadek nie podlega pod dwa wcześniej wymienione. Dlaczego? bo on już na swoich certyfikatach, dyplomach ma podpisy stwierdzające ich autentyczność (Steve chciał być przygotowany na wszelkie niespodzianki, które czekają na niego w Katarze). Zatem wizyta australijskiego konsula jest niepotrzebna, bo nie będzie on mógł złożyć podpisu na podpisie kogoś innego. Nie można też załatwić sprawy tak jak u Reya, bo jego certyfikaty uznano bez weryfikacji Amerykanów (załatwiono to od kuchni, bo ktoś znał kogoś, kto był znajomym kogoś, kto znał sekretarkę frajera, co podsuwa dokumenty ważnemu dupkowi do podpisu – słowem jakieś machloje). Omar więc wpadł na wystrzałowy numer, żeby te dokumenty odesłać do Australii, by mogły je potwierdzić tamtejsze jednostki dyplomatyczne, bo tylko one są w stanie sprawdzić autentyczność podpisów stwierdzających autentyczność dyplomów.
Ja już się zgubiłem w tym wszystkim, ale najlepsze zostawiłem na koniec. Omar nie sprawdził jednej rzeczy. Jednostka dyplomatyczna znajduje się troszeczkę daleko od miejsca, z którego pochodzi Steve. Sam w to nie wierzyłem jak zobaczyłem – Japonia. Kolejny dowód na wielki profesjonalizm naszej szacownej firmy.
A teraz wróćmy do naszej podróży do domu. Tony wezwany na dywanik. Po 5 minutach Rey dostał podobny telefon. Dziś ja prowadziłem auto, więc nie byłbym w stanie odebrać. Żartowaliśmy sobie troszeczkę, że może chcą się pozbyć ludzi znających własną wartość. Miałem już jechać prosto do domu, ale mieliśmy 10 minut zapasu, więc postanowiliśmy zajechać na “dywanik”. Chłopaki chcieli iść sami, ale od czego jest solidarność. Nie zdążyłem wejść do budynku, gdy na wyświetlaczu mojego telefonu komórkowego ujrzałem nieodebrane połączenie. Wniosek – mnie też wezwano na “wykładzinę”.
Okazało się, że część kolegów z naszego bloku ma ochotę się z niego wynieść i zamieszkać w willach, więc pan “złotousty” przestraszył się, że może stracić lokatorów.
Taka jest oficjalna wersja.
Nieoficjalnej jeszcze nie znamy.
Mam wrażenie, ze chciał komuś pokazać jak bardzo jest zaangażowany w nasze życie, jak bardzo go szanujemy, bla bla bla (i wiele innych podtekstów).
Mnie usilnie namawiał, bym się nie wyprowadzał, ale swoją drogą, gdybym miał taką możliwość to bym poszedł w inne, cichsze miejsce.
Skoro już zawitałem do biura “Mistrza Wykrętów”, to nie omieszkałem wspomnieć, że znów szwankuje komunikacja między jego chłoptasiami na posyłki a wykładowcami. Wczoraj Edward zapomniał [?] oddzwonić, mimo że obiecał. Niestety Omar musiał, po prostu musiał pokazać mi jak wielce przejmuje się moimi słowami i wezwał Edwarda. Biedaczek stał z podkulonym ogonem i słuchał kolejnego wykładu o wyższości próśb wykładowców nad jego widzimisię. Gdy Edward wyszedł, Omar obiecał mi, że gdy tym razem nie pokaże się pan techniczny, to on się osobiście zajmie sprawą. Pognałem więc czym prędzej do domu, by otworzyć drzwi mechanikowi. Zbliżała się 16:00.
O 17:00 [cenzura] zadzwoniłem do Edwarda, a ten ze spokojem mi powiedział, że dziś “wypadłem z grafika”. Ba, nie wiadomo nawet czy jutro zostanie załatwiona sprawa. Para poszła mi uszami i kazałem się łączyć z Omarem. Edward odmówił. Rzekomo ktoś był u szefa. Wysłałem więc SMSa ubogiego w słowa, a jakże bogatego w treść – “Technik nie przyszedł. Obietnice nic nie warte”.
10 minut później Edward oddzwonił z przeprosinami. Technik zawita do mnie jutro rano, a on osobiście dopilnuje, by robota była wykonana jak należy. Na te słowa czekałem aż 48 godzin. Ale Edward zabił mnie kolejnym zdaniem. Technik dzwonił do niego i odwołał dzisiejsze spotkanie. Edwarda nie było w tym czasie w pracy, a wiadomość pobrał Mutaz, który zapomniał zostawić notatkę na biurku Edwarda. Gdy wiadomość otrzymał, było już za późno. Szkoda tylko, że obaj z Omarem taką szopkę przede mną odstawili dziś po pracy. Jedyna strata jaką ponoszę, to brak należytego wypoczynku po pracy.
Głośno, gorąco, a w uszach wciąż brzmi: Masz nasze słowo honoru [czyt. nie wiemy co to honor, nie wiemy co to obietnice, ale skoro to ma Cię uszczęśliwić, będziemy Ci to powtarzać codziennie, aż uwierzysz nam na słowo 😀 ]