Wojna filipińsko-arabska

W poniedziałek zachorowało się panu Sharmie. Zdarza się każdemu, ale nie każdemu zdarza się mieć dwa tygodnie pracy pod rządami furiata. Agili wpada do pokoju Filipino i władczym tonem (czyt. „drze japę”) prosi (czyt. rozkazuje) mu iść na zajęcia pana Sharmy. Pepito grzecznie tłumaczy, że ma inne obowiązki i nie może mu pomóc, chyba że on zmieni decyzję Wayna. To jeszcze bardziej podniosło tętno Libijczykowi. Nie mógł zdzierżyć, że jakiś pętak z Azji sugeruje mu jak ma wykonywać swoje obowiązki. Tony i ja staliśmy jak wryci. Pepito pozostał przy swoim zdaniu i poszedł ze mną na egzamin, a Libijczyk musiał przerwać swoją poranną lekturę listów z głupotkami.

Spokój Pepito był jednak pozorny. Mocno ruszyła go cała ta słowna przepychanka. W czasie egzaminu pozwalał sobie na głupie żarciki. Do tej pory wszystko było w granicach rozsądku, ale w poniedziałek zapomniał, że do konserwatywnych muzułmanów nie można tak gadać. Gdy jednemu leniowi zarzucił brak zaangażowania, muzułmanin wybuchł jak mina przeciwpiechotna. Zaczął wrzeszczeć na Filipino, szarpać się z nim, zmuszać do podpisania zaliczenia. Młoda arabska krew wrzała w jego żyłach. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków zamknąłem drzwi do sali konferencyjnej i wkroczyłem do akcji. Poprosiłem pozostałych studentów, by odciągnęli na chwilę kolegę, sam zaś kazałem usiąść Pepito i milczeć. Facet trząsł się jak galareta. Drugi raz w ciągu dnia ktoś go OPR, drugi raz nie można powiedzieć, że była to tylko jego wina.

Młody Arab jeszcze się rzucał, więc i do niego podszedłem. Grzecznie poprosiłem by wyszedł ze mną na dwór i tam ze mną porozmawiał chwilę. W jego oczach widać było szaleństwo. Jego duma została naruszona. Nie okazano mu szacunku, więc próbował wywalczyć, co słusznie [?] mu się należy.

Zastanawiam się po co się w ogóle wtrącałem do całej akcji. Zakapturzeni mają nas teraz jak na widelcu. Wystarczy jeden telefon, jedna rozmowa, jedno pismo i już nas nie ma. Jeśli nawet RasGas z tym nic nie zrobi, to Agili już się o to postara, by sytuacja ujrzało światło dzienne. Jemu to wszystko będzie na rękę. Pozbędzie się jednego Filipino i jednego Białasa. Nikt więcej nie będzie mu utrudniał wypoczynku w pracy. Przerażające jest po jakim kruchym lodzie stąpamy, niewinny żarcik może skończyć się tragedią, zły humor może przekreślić dalekosiężne plany.

Wepchnąłem więc z powrotem młodego Araba do sali, w której siedział Pepito, a pozostałym studentom kazałem wyjść.
– Niech sobie panowie wyjaśnią, co im leży na wątrobie… – i wychodząc zatrzasnąłem drzwi za sobą.
Sparingpartnerzy potrzebowali „jednego wypalonego papierosa”, by dojść do porozumienia. Jeden i drugi przepraszali się nawzajem, gdy znów drzwi zostały otwarte. Co powiedzieli, co ustalili, tego już się nie dowiedzieliśmy.

Do firmy wracaliśmy w milczeniu. Wiedzieliśmy, że sprawa musi zostać wyciszona. Pytanie tylko, czy studenci potrafią trzymać język za zębami? Jeśli któryś z nich „puści farbę” to jest po nas. Nikt nie będzie patrzył na to, kto zaczął, kto zachował zimną krew, a kto zdrowy rozsądek. Mina wybuchła – ofiary muszą być 😀

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *