Szkolenie wg QP

Wstałem o 4:30 – wyjątkowo wyspany.
Pewnie dlatego, że przez cały weekend nie ruszyłem czterech liter z domu.
Ale za to nadrobiłem zaległości w praniu, sprzątaniu, prasowaniu, filmach kinowych, wiadomościach ze świata i z Polski (czasami brakuje mi SBS-owych End nał szort samer of ałer program choć dziwnym zrządzeniem losu w Teleexpressie występuje ta sama dziennikarka – B.Ch.-O.)
Na listy do Was jak zwykle nie było czasu.

6:10 byłem już w RAA. Oczywiście nikt nic nie wiedział o szkoleniu. Mieli prawo zapomnieć, w końcu ponad trzy miesiące temu wysłali zawiadomienie do mnie. Rey i Hussain byli na nim w marcu, więc i ja spokojnie czekałem na swoją kolej.

O 6:45 zadzwoniłem do Reya z pytaniem czy aby na pewno to dzisiaj, a jeśli tak, to o której to dokładnie się zaczyna.
– A co Ty tak wcześnie robisz. Przecież kurs zaczyna się dopiero o 7:30.
Nawet nie wspominałem, że jestem w siedzibie głównej już prawie pół godziny, bo jeszcze by ktoś pomyślał, że nadgorliwy jestem. 😀

O 7:00 przyszedł Agili. Tak radosnego Libijczyka jeszcze nie widziałem.
Radość trwała dwie minuty. Potem zaczął stękać jaki to on jest zapracowany i jak wiele jest na jego głowie – bo Wayne to sobie w ogóle nie radzi z zarządzaniem.
Gdyby tylko biedaczek wiedział, że on jest jeszcze gorszy w tym temacie, pewnie by nie przeżył krytyki 😉

O 7:25 udało nam się znaleźć salę wykładową. Była bardzo blisko mojego starego pokoju w RAA, w którym siedziałem z Antarem i Daki.
Procesowcy pokłócili się z Mechanikami i dwaj starsi panowie wylądowali w pomieszczeniu bardziej przypominającym celę wiezienną, schowek niż pokój wykładowców.

Rey żartował sobie wczoraj, że kurs pewnie się zacznie po 8:00, więc zdążę niejedną kawę wypić. Oj, gdyby wiedział, jak bardzo się mylił – takiej wpadki nikt by nie przewidział (a może po dwu latach będzie to już dla mnie normalne – jak twierdzi Sylwia?)

Gdy siedliśmy w warsztacie mechanicznym przerobionym na salę wykładową coś mnie tknęło. Pamiętałem, że Rey przywiózł ze szkolenia opaśny katalog – ponad tysiąc stron instrukcji. Przede mną zaś leżała cieniutka książeczka, nie mająca nawet 100 stron.

O 8:00 mieliśmy na sali wykładowej dwa razy więcej uczestników kursu niż stanowisk. Przy niektórych stanowiskach to nawet siedziały po trzy osoby, bo przyjąłem wyraz twarzy Libijskiego Lwa, z której łatwo było wyczytać – [cenzura], to moja zabawka i będą się nią sam bawił.
Chwilę potem ktoś przyniósł wiadomość, że wykładowcy mocno się spóźnią. Na rondzie koło Marriotta przewróciła się cysterna i zablokowała całkowicie ruch w obie strony (nie bardzo wiem, jak jadąc 30km/h można obrócić cysternę na zakręcie – chyba że jechało się 30 km/h ponad obowiązujący limit 😉 )

O 8:20 zjawili się szkoleniowcy. Dopiero oni uświadomili nas, że będzie prowadzony zupełnie inny kurs, i to w dodatku przez ABB, a nie przez Honeywell jak nas poinformowała centrala.
Przez chwilę miałem nadzieję, że może tylko pomyliliśmy sale wykładowe, albo ktoś zapomniał nam powiedzieć, że wysłano nas na zupełnie inny kurs.
Niestety nadzieja szybko prysła, gdy zobaczyłem listę uczestników. Śmiać mi się chciało, gdy się okazało, że 3/4 osób w ogóle nie była zapisana na dzisiejszy kurs.

Nie było nad czym dłużej się zastanawiać. Poszliśmy prosto do głównego szefa. Ten jak zwykle wykazał się pełnym profesjonalizmem i znajomością zasad savoir-vivru. Moje cztery litery jeszcze delikatnie nie opadły na  jeden z jego foteli, gdy on już rozmawiał z Agilim po arabsku.

Z mimiki twarzy wywnioskowałem, że on też jest zaskoczony brakiem kursu. Nawet przez moment myślałem, że się przejął naszym losem, bo chwycił za słuchawkę i coś zaczął bełkotać po angielsku. Po drugiej nieudanej próbie namierzenia osoby bezpośrednio odpowiedzialnej za orgaznizację kursu, kazał nam wyjść z pokoju i zrobić porządek z zaległą dokumentacją na biurku Younisa.

[cenzura] co ten facet miał na biurku to głowa mała. Naprawdę przestaję się dziwić, że giną dokumenty studentów, prace zaliczeniowe, podania, wyjaśnienia, etc. To nawet nie był twórczy bałagan jak mówi  mój Tato. To był po prostu śmietnik. Na szczęście to czego szukaliśmy było na wierzchu i odwaliliśmy czarną robotę za Hindusa w 30 min.

Coraz ciekawiej jest w tej firmie. Abass pokazał nam list, w którym było napisane, że ten kurs się odbędzie tego dnia, więc dlaczego my w ogóle narzekamy. Gdy wziąłem do ręki ten pognieciony kawałek papieru, o mało nie parsknąłem śmiechem (wydrukował swój list do mnie z lutową datą). Chciałem coś powiedzieć, ale jednoznacznie by wyszło, że Abass to kawał kompletnego [cenzura] mającego mnie za idiotę. Nagrodą za te wspaniałe słowa, jakże prawdziwe słowa byłby lot powrotny do Australii 🙂

10:00 – żar z nieba się leje, a ten czubek każe nam wracać do RLIC. Skoro tego sobie życzy Najwyższy, to nie ma po co się przeciwstawiać jego słowom. Cwaniak Agili chiał się ze mną zabrać samochodem, ale powiedziałem, że muszę jeszcze coś załatwić po drodze i dojadę później. Nie chciałem, aby widział, że jeszcze godzinkę zabawię w RAA.

Kiszki marsza mi grały. Nie miałem ze sobą śniadania, bo przewidywałem wielką wyżerkę na kursie. Dlatego też skoczyłem do zakładowej restauracji i zjadłem porządne angielskie śniadanie 😉

Mam dosyć bycia traktowanym jak śmieć. Przerzucają mnie z miejsca na miejsce i nikt nawet przepraszam nie powie. W związku z tym coś mi się jednak od nich należy. Skoro nie dają mi tego sami, to ja sam się o to upomnę, ale tak, by nikt się o tym nie dowiedział 😀

Jazda około 11:00 przy 40C upale nie należy do przyjemności, a jeśli jedzie sie samemu to jest to już koszmar.

Gdy dojechałem do RLIC było jeszcze przed 12:00. Nie zdążyłem nawet ochłonąć po podróży, gdy trzeba było ponownie jechać do Doha.

Jak to dobrze, że jutro nie muszę jechać jako kierowca 🙂