Piknik na pustyni cz-2

Skoro obiecałem to piszę jak było na pikniku.

Amer (jeden z naszych studentów) powiedział, że jeden z nich odbierze nas spod Villaggio o 15:00. O dziwo, Mohammed (zwany przez nas hippisem, bo ma długie włosy) spóźnił się raptem 5 minut, a trzeba powiedzieć, że o tej porze to jest początek szału zakupowego w Doha. Wszystkie parkingi blokują się błyskawicznie. Hippi podjechał po nas białą Toyotą Land Cruiserem. To taki dziadowski samochodzik na pustynię 😉 wszyscy go tutaj mają 🙂 Po drodze pojechaliśmy jeszcze po Mohammeda (zwanego przez nas Kamelem, bo handluje wielbłądami). Chłopaki nie szaleli na drodze z nami na pokładzie , skromne 140km/h wystarczyło jednak, że i tak mieliśmy pietra jak się patrzy 😀

Profilaktycznie zabrałem wałówkę ze sobą, ale okazało się, że niepotrzebnie. Dzieciaki zatrzymały się i nakupiły żarcia dla całej armii. Ja bym tego nie zjadł przez miesiąc. Już w drodze uraczyli mnie chipsami i Barbicanem. Powiedziałem, że nie będę pił alkoholu, ale oni się tylko zaśmiali. Byłem tak przejęty wycieczką, że zupełnie nie skojarzyłem, że nawet gdyby chcieli to i tak nikt by im alkoholu nie sprzedał, a po drugie i chyba najważniejsze, Islam im tego zabrania. Ale już wiem, czym się będę raczył w upalne dni. Barbican to piwko bezalkoholowe, o smaku, który bardzo mi pasuje – nie ma goryczki. Dzisiaj rano w sklepie odkryłem, że wiele jest smaków (malinowy, cytrynowy, truskawkowy, morelowy 😉 )

Potem pognaliśmy czteropasmową autostradą w kierunku Arabii Saudyjskiej. Na jakieś krzyżówce chłopaki odbili w prawo i zjechali z asfaltowej drogi. Przez 5 minut droga była piaszczysta, ale ubita. Widać było, że regularnie służy miejscowej ludności (choć ja nie dostrzegłem żadnego zabudowania). A gdy już się przyzwyczaiłem do wertepów, Mohammed znów odbił w prawo i znaleźliśmy się na prawdziwej pustyni. Może nie była to pustynia z  hollywodzkich wyciskaczy łez, ale zdecydowanie nasze firmowe Lancery poległyby na niej w walce z piachem 🙂

Po twarzach chłopaków widziałem, że nie bardzo wiedzą, w którą stronę mają jechać. Kręciliśmy to w lewo, to w prawo. Bałem się, żeby się nie okazało, że nagle spadniemy z jakiejś muldy. Moi studenci podobno uwielbiają tego typu rozrywki 😀

Każdy wysuszony krzak wyglądał tak samo, a jedynie słońce mówiło mi, że jedziemy na północ. Po 10 minutach błądzenia nagle się okazało, że jesteśmy na miejscu. Gospodarzem imprezy był Amer oraz jego brat Saoud. Gdy my błądziliśmy [?] w krainie piachu, oni już zdążyli przygotować miejsce do siedzenia (czerwone maty i podłokietniki), rozpalić ognisko, a także rozstawić sprzęt do parzenia kawy i herbaty.

Jak okiem sięgnąć w pobliżu nie było nikogo. Gdyby mnie ktoś zapytał, w którą stronę mam iść, by trafić do domu, wzruszyłbym ramionami. Miałem cichą nadzieję, że nie będzie to piknik z noclegiem. Cywilizacja musiała być jednak w pobliżu, bo mój telefon komórkowy wciąż działał [i dzięki Bogu 🙂 ].

Czym się różnią takie arabskie pikniki od naszych polskich lub australijskich?
My wyciągnęlibyśmy od razu wałówkę, zgrzewkę piwa (PL) lub przenośną lodóweczkę (AU) i od razu byśmy przystąpili do konsumpcji dóbr ziemskich. Arabowie zaś bawili się w parzenie kawy. Rytuał to wielce interesujący, ale nie pytajcie się mnie, co wrzucali do tej kawy, bo jeszcze nie wiem. Ale mam nadzieję, że kiedyś się tego dowiem, a wtedy czym prędzej o tym napiszę.

Po kawie przyszedł czas na zabawę. Arabowie zasypywali nas pytaniami o swój kraj, o kulturę, co już wiemy, a czego jeszcze chcemy się dowiedzieć o Katarze. Gratulowaliśmy Amerowi pierwszej córki. Cholera wie, czemu on siedział z nami, a nie z żoną i dzieckiem? 😉 Były też gry planszowe (może to za dużo powiedziane, po prostu kreślimy planszę na piachu, zbieramy parę kamyczków i patyczków i już możemy zaczynać rywalizację). Obaj panowie M. rozpoczęli tę umysłową rozrywkę. Były to gry oparte na zasadzie kółka i krzyżyka. Ktoś kto ją zna i wie jak zawsze remisować, nudzi się nią po 5 minutach. Jednak studenci zdawali się układać wielkie plany strategiczne dla tej prostej gry. Zdzwiło mnie to trochę, ale dopiero potem odkryłem, że w trakcie jednej z kolejnych partii zmienili układ pól na planszy i jedynym wspólnym elementem z Kółkiem i Krzyżykiem, w które grali przed chwilą, były tylko patyczki i kamyczki (nie ma to jak być skoncentrowanym 🙂 )

Ta nieznana mi dotąd gra wzbudziła również zainteresowanie Toniego i Reya. Jako pierwszy do tablicy dał się wywołać Meksykanin. Pierwszą potyczkę przegrał po minucie. W drugiej walczył jak lew, ale też poległ.

Rey nie dawał za wygraną

Rey nie dawał za wygraną

Tony lubi wyzwania, a skoro Rey przegrał, to on miał teraz pole do popisu. Ostatnio zauważyłem, że zaczęli ze sobą rywalizować (Tony i Rey). Australijczyk wyraźnie nie znosi amerykańskiego sposobu bycia Reya (22 lata w Navy robi swoje) i na każdym kroku stara się udowodnić wyższość Australii nad całym światem. Dziś jednak niczego nie udowodnił, bo tak samo dwa razy dostał lanie od naszej młodzieży.

Tony nie mógł być gorszy od Reya :)

Tony nie mógł być gorszy od Reya 🙂

Mohammed triumfował :) do czasu ;)

Mohammed triumfował 🙂 do czasu 😉

Przyszła więc kolej na mnie. Grać tak, by wygrać czy tak, żeby dać im wygrać po walce – oto jest pytanie. Szybka analiza i wybrałem opcję pierwszą. Gdyby Arabowie się obrazili, to powiem, że walczyłem o honor wykładowców. Gdybym był sam, nie odważyłbym się nawet myśleć o wygranej.

Nim Mohammed zorientował się o co chodzi, już leżał na deskach :)

Nim Mohammed zorientował się o co chodzi, już leżał na deskach 🙂

Państwo wybaczą, ale nie było już partii rewanżowej. Polak wygrał pierwsze starcie w 30 sekund, więc popsuł całą radość z gry Arabom 😀

Arabowie po męsku przyjęli porażkę - wzywają posiłki :)

Arabowie po męsku przyjęli porażkę - wzywają posiłki 🙂

Gdy wykładowcy (prawie 😉 ) przegrywali ze studentami, liczba uczestników naszego pikniku zaczęła wzrastać. Stosunek liczby osób w białych szatach do jeansowych niepokojąco wzrósł 🙂 a potem z każdą godziną stawaliśmy się mniejszością. Martwiło mnie to, że spada też procent osób, które znam na tym przyjęciu, i nawet obecność Hamada i Nassera tego nie poprawiła. Gdyby ktoś pokazał zdjęcia osób, z którymi przyszło nam spędzić wczorajsze popołudnie i wieczór, tzw. spece od bezpieczeństwa narodowego mogliby naszą trójkę uznać za TW białych szat 😀

Uważaj komu robisz zdjęcie :)

Uważaj komu robisz zdjęcie 🙂

Na pustyni właśnie kończy się dzień

Na pustyni właśnie kończy się dzień

Bez butów? na pustyni? to chyba musi być fotomontaż :)

Bez butów? na pustyni? to chyba musi być fotomontaż 🙂

Każda pora jest dobra na mierzenie sobie pulsu :)

Każda pora jest dobra na mierzenie sobie pulsu 🙂

Hamad - jeden z naszych najzdolniejszych studentów

Hamad - jeden z naszych najzdolniejszych studentów

Ktoś ma ochotę na przegotowane mleko? :)

Ktoś ma ochotę na przegotowane mleko? 🙂

O dziwo, chętnych nie brakowało :)

O dziwo, chętnych nie brakowało 🙂

Jeżeli się modlić, to tylko w stronę Mekki

Jeżeli się modlić, to tylko w stronę Mekki

Nasser (z prawej) oraz kolega (bardzo podobny do, no wiecie przecież do kogo ;)

Nasser (z prawej) oraz kolega (bardzo podobny do, no wiecie przecież do kogo 😉

To co, zapalimy sobie i po maluchu? (maluch czyli nasze polskie miniaturowe pączki)

To co, zapalimy sobie i po maluchu? (maluch czyli nasze polskie miniaturowe pączki)

Ok. 21:00 zacząłem kombinować jakby tu urwać się z imprezy, na której nie wiem, co się dzieje. Słońce już dawno zaszło, wieczorny chłód dawał się we znaki, a z piachu zaczęły wygrzebywać się co raz to nowe zwierzątka – pustynia budziła się do życia 😀 Delikatnie więc podpytałem Reya czy nie tęskni za swoją żoną Paki. Tony równieź marzył o powrocie. Należało więc tylko zmusić kierowców do powrotu. Mohammed był zdziwiony, że chcemy tak wcześnie wracać. Obiecał nas odwieźć jak tylko skończymy kolację. Nie wiem co miał na myśli. Gorzej, że co chwila paru Arabów znikało, a potem wracało. Nie chciałem się nawet domyślać po co. I dobrze zrobiłem, bo ok. 22:00 wyszło, że jeździli po jedzenie. Wyżerka jak się patrzy, ale nie dało się nie zauważyć, że robiona na zamówienie w pobliskiej restauracji 🙂

Przed 23:00 byliśmy już w Doha. Takie korki o tej porze widziałem tylko raz, na Toorak Rd w Melbourne. Tylko, że w Australii była to jednopasmówka, a tutaj trzy pasy ciągnęły się żółwim tempem.

Reszta fotek jutro 🙂

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *