Kac moralny

Po przygodzie z policją do domu wróciłem 19:00. Połowy aut nie było już pod blokiem. Widać wszyscy się już dobrze już bawią, a ja … a ja padam na twarz.
Biorę szybki prysznic, zakładam nowe ciuchy i wskakuję do „pukniętego” auta. Nie ma jak po raz trzeci tego samego dnia jechać w gigantycznym korku. Trasa do Marriotta pokrywała się z ulubioną trasą Arabów nad zatokę, więc był ścisk jak cholera. Na imprezę docieram przed 20:00.

Przyjechałem ostatni, więc trafiło mi się miejsce tyłem do kubańskiego zespołu. A ponieważ lubię jak śpiewa to trio, więc jeszcze teraz boli mnie szyja.

Impreza jak impreza, ot zwykłe wyjście ze znajomymi do restauracji.

Zabawa była przednia, ale tylko do czasu. Ale najpierw [słabej jakości] zdjęcia 🙂

Nasz wczorajszy gospodarz

Nasz wczorajszy gospodarz

Jeśli urodziny to musi być dmuchanie świeczek

Jeśli urodziny to musi być dmuchanie świeczek

Niektórzy zadrościli Simonowi, że się postarzał o rok

Niektórzy zadrościli Simonowi, że się postarzał o rok

Hombre Rey

Hombre Rey

O 22:00 kierownik sali kazał nam [cenzura], bo rezerwację mieliśmy tylko do 22:00. Nie chodziło o to, że chcieliśmy się bawić dalej, tylko o formę zwrócenia nam uwagi. Reyowi poszła piana z ust i po 15 minutach, inny kierownik przepraszał nas za nie odpowiednie zachowanie swojego kolegi. Jednak zaraz potem przyniesiono nam rachunek. I tu pojawił się kolejny problem. Jak wam wiadomo, w Katarze alkoholu na mieście kupić nie można. Jeżeli jednak kogoś „suszy” to może fortunę tracić właśnie w hotelowych restauracjach.

Ja wczoraj przyjechałem własnym autem, ale Ci, co zdecydowali się na picie, dali plamę. Chcieli koszt drinków wrzucić do wspólnego rachunku, bo głównym sponsorem miał być Simon. Niestety Simon nie był na tyle podpity, by nie zauważyć kwoty powyżej … nieważne ile, ważne, że oprzytomniał od razu. I w tym momencie zaczęły się kłopoty. Każdy rzucił na stół tyle za ile zamówił. Wydawać by się mogło, że to powinno załatwić sprawę, ale okazało się, że niektórzy chcieli trochę zaoszczędzić. Świadomie czy nie, ale „kicha”. Wziąłem jeszcze raz rachunek do ręki i na spokojnie policzyłem. Wydawało mi się, że wcześniej dałem więcej niż potrzeba. Niestety restauracja dolicza sobie 17% napiwku, zamiast przedziału 5-10% więc i ja musiałem posypać głowę popiołem, wyrazić skruchę i dorzucić 10QAR. Nie miałem dziesiątek, więc jak wielkie panisko zostawiłem 50QAR. Uznając, że sprawa załatwiona wyszedłem z restauracji.
Nie zdążyłem dojść do samochodu, gdy przybiegł Rey i poprosił o pożyczkę. To co zostało mi w portfelu nie rozwiązywało w ogóle sprawy.

Dziś jadąc na zakupy Rey opowiedział mi jak skończyła się „afera” z kasą. Gdy on pożyczał ode mnie pieniądze, imprezowicze się rozeszli. Zostali tylko jubilat i Glen, który próbował dojść, kto go tak załatwił, że przyszło mu partycypować w kosztach imprezy. Najgorsze było to, że wylewał swoją frustrację na oczach gości restauracji, ba, nie odszedł nawet od stołu, gdy następni klienci zaczęli swój posiłek. Przekładał banknoty, liczył coś zawzięcie. Rey nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego znajomi kompromitowali się na oczach jego ziomka z Meksyku (szef kuchni jest rodakiem Reya). Glen z bólem serca dołożył brakującą kasę, ale powiedział, że nie puści tego płazem i dojdzie kto doprowadził do tego zamieszania. Ja zaproponuję jego osobę.

Było jeszcze coś, co zabolało Reya. Dziewuszka z Filipin, która starała się jak mogła, by uprzyjemnić nam wczorajszy wieczór, nie dostała nic od Glena i Simona. Nawet złamanego grosza.

Mamy więc nauczkę na przyszłość. Żadnych wspólnych wyjść na miasto, a przynajmniej wspólnych rachunków, bo skończy się to totalną katastrofą. Panowie wykładowcy, którzy chcą świecić przykładem przed młodymi Katarczykami, sami powinni iść na lekcje pod tytułem „Jak żyć w tym świecie i nie robić z siebie idioty”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *