Mój pierwszy wypadek samochodowy :)

Zima zaatakowała nas w Katarze.
Nie wiem co się dzieje, ale przenikliwe zimno ogarnęło rejon Doha. Jeśli tak będzie cały czas, to cieszę się, że zabrałem ze sobą ciepłe rzeczy. Będą jak znalazł na taką pogodę.

Bądźmy jednak obiektywni. Nie jest to pogoda, przy której należałoby zakładać kurtki puchowe (a tak widać ubranych ludzi na ulicach już od paru dni) i palić w piecu węglem, ale już dzisiaj rano nie ryzykowałem zakładania koszulki polo. Koszula z długim rękawem i podkoszulek zapewniają, że nie szczękam zębami tak jak siedzący w grubej kurtce Hussein. Ale też nie powiem, że jest mi ciepło. AB (Abrahim George) przyjedzie dziś ok. 11:00, więc parę serii pompek uda mi się zrobić, gdyby jednak dwie warstwy koszul nie wystarczały 😉

O 8:00 umówiłem się z Anthonym nr 2 (zwanym Pepito) na porządkowanie dokumentacji. Pójdzie jak z płatka. Dlaczego? bo przeszkolenie dostałem u Szefowej w muzeum. I dziś to zaprocentuje – jestem o tym przekonany 🙂

11:30
Jakie porządkowanie? Niczego takiego nie było. Był za to egzamin praktyczny.
Pepito przepytywał praktykantów. Porażka.
To jest jeszcze gorsze niż nauczanie tych ludzi.
Facet po czterech miesiącach praktyki nie wiedział, co jest na schemacie maszyny, z którą obcuje co dnia.
Gdy padło pytanie o używane zawory, to usta mu się szeroko otworzyły.
Poprosiliśmy go (studenta), by wskazał paluchem w naszym mini-laboratorium zawór podobny do tego, który ma u siebie w pracy. Tony nr 2 był bardzo wyrozumiały i pozwolił chłopakowi rozejrzeć się po sali, by znaleźć właściwą nazwę tego dziwnego urządzenia. Nadmienię, że na ścianach mamy postery z naszkicowanymi półprzekrojami oraz zdjęciami. Przerażony student zwietrzył szansę na zaliczenie, bo udało mu się wskazać poprawną planszę. Pepito więc rzucił mu koło ratunkowe dwa razy. Należało tylko odpowiedzieć na jedno pytanie, ba, przeczytać to, co stało drukiem.
– Corporate Training Department – wystrzelił po dłuższym namyśle student.
Teraz ja zbierałem zęby z podłogi. Rozumiem, że słowo “valve” (zawór) jest ciężkie do przeczytania, nie mówiąc już o “diaphragm valve” (zawór przeponowy), ale tej odpowiedzi nie mogłem sobie wytłumaczyć logicznie.

12:30
Na obiedzie pojawił się AB. Nie zdążył nam opowiedzieć jak było w ministerstwie. Dostał telefon z informacją, że od następnego tygodnia zostanie przerzucony na inny, bardziej odpowiedzialny odcinek pracy edukacyjnej (czyt. trafiła mu się szkoła zawodowa).

15:00
Kimałem sobie na słoneczku, gdy obudził mnie dzwonek telefonu.
– Halo? Czy pan mieszka pod numerem 15?
– Tak, a co chodzi?
– Zdarzył się wypadek …..tszszszzstszszzszsytsszszszy… apartamencie w bloku.
“Pikawę” miałem już w gardle. Dach się zawalił? Baniaki z wodą pękły i mi chatę zalały?
– Co się stało? o co chodzi z moim mieszkaniem?
– Uszkodziłem panu samochód na parkingu! Kiedy pan przyjedzie? Musimy jechać na policję.
Wiedziałem, no wiedziałem, że tak się stanie. Pewnie rurki z rusztowania spadły i mi kompletnie zniszczyły auto. Raczej nikt nie mógł mnie stuknąć, bo byłem schowany między dwoma filarami naszego bloku. No chyba że jednak ktoś chciał zaparkować na tym miejscu, to wtedy idealnie by mi przód rozwalił.
– Będę za 10minut pod blokiem.

Dlaczego? no dlaczego akurat mnie się to przydarzyło? a może to nie mnie? może Hindus coś pomieszał i chodziło mu o samochód Keitha?

Hindus mówił prawdę. Swoją Hondą przeorał mi przednik zderzak z lewej strony. Mitsubishi Lancer, nówka-sztuka przeszedł do historii. Już jest tylko sztuka 🙂 Zachodzę w głowę jak się udało Wadii (imię Hindusa, mojego sąsiada i kolegi z pracy) poczynić takiego szkody w moim aucie. Jego Honda była zaparkowana koło mojego Lancera. Dziadzio chciał wyjechać, ale ktoś zablokował mu wyjazd (zgaduję, że Keith, bo on ma to w zwyczaju robić). Blokowanie wyjazdu wcale nie oznacza zastawienia, więc spokojnie można było manewrować, ale trzeba to było zrobić powoli. Gdy spojrzałem na Hondę, to już wiedziałem, że Wadia próbował przestawić moje auto nie prosząc mnie o zdanie. Przeorał sobie dwoje drzwi. Państwo wybaczą, ale jakoś nie wierzę w wersję Wadii. Że tylko stuknął 🙂 Wgniecenie na moim zderzaku wygląda tak, jakby ktoś z pięści w niego walnął, a nie orał drzwiami. Po drugie, jeżeli trafiamy w przeszkodę jadąc 5 km/h to nie ma siły, puszczamy gaz i depczemy ostro po hamulcach. Hindusowi raczej to nie wyszło.

Biegnę na górę. Zostawiam cały sprzęt, biorę tylko potrzebne dokumenty i już jestem na dole.
Hindus tłumaczy mi, gdzie mam jechać, ale ja wybieram opcję łatwiejszą, bo wciąż nie znam miasta, czyli jedziemy jeden za drugim.

Godzina 16-sta się zbliża a ja tkwię w jakimś koszmarnym korku, nic nie widzę w lusterkach, bo szyby brudne jak cholera. W tym tygodniu padało, o czym chyba zapomniałem wspomnieć, więc cały brud, piach i pył mocno przywarł do mojego auta. W Melbourne dbałem o stan swojego auta. W Doha różnie już z tym bywa. Dywaników nie ma, myjnia nawet nie wiem gdzie jest (ale jeśli jadę na zakupy, a “zmywacze” operują wokół mojego miejsca parkingowego, to dzielę się z nimi swoją wypłatą). Piątek dopiero jutro, więc stan auta jest straszny. W dodatku jestem zmęczony i zły, a tu jeszcze trzeba jechać na policję.

Nie ma mowy, abym sam trafił do tego departamentu policji za lotniskiem. Hindus wywiózł mnie aż za E-Ring. Na miejscu pobieramy numerek i do… kolejki. 6 osób czeka, więc pójdzie szybko.

40 minut później zmieniłem zdanie. 🙂
Próbuję coś zagadać z Hindusem, ale nie daję rady. Nawet jak patrzę na niego, to mam problemy ze zrozumieniem. Czytanie z ust odpada.

Nareszcie nasz numerek. Podchodzimy do stanowiska nr 8.
– O co chodzi? – pyta się znudzony policjant.
Hindus zawzięcie coś tłumaczy, że wypadek, że stłuczka, …
– Dokumenty proszę…
Wadia podaje prawo jazdy, dowód rejestracyjny…
– Gdzie zdarzył się wypadek?
– Na parkingu, pod blokiem – szybko odpowiada Wadia.
– Dzielnica, pytałem o dzielnicę.
Policjant nie miał ochoty ułatwiać nam życia.
– Gdzie? Al-Saad? W takim razie proszę pojechać do wydziału komunikacji odpowiedzialnego za ten rejon.
– Ale dzwoniłem rano i powiedziano mi, że tutaj mamy się zgłosić … – tłumaczył Wadia.
– Nie zrozumiał Pan? Nie ten komisariat, nie moja sprawa, że wprowadzono Pana w błąd.
Policjant kazał nam odejść.
Nad stanowiskiem nr 8 wyświetlił się kolejny numerek.

Jeszcze zachowywałem spokój, ale chciałem [cenzura] udusić, a potem Hindusa, że mi psują kolejny weekend.
– I co teraz? Wiesz gdzie to jest?
– To jest tam gdzie wydawane są prawa jazdy.
– OK. To nie marnujmy czasu tylko jedźmy.
Ja [cenzura]. Przecież to jest drugi koniec miasta!!!
Tutaj już było ciężko dojechać. A co dopiero przebijać się znów przez miasto, ale godzinę później. Liczyłem, że może się mylę, że może będzie trochę luźniej na drodze.
Jaaaaasne, luźniej 😀
5 minut mi zajęło, żeby wjechać na D-Ring. To jakieś 500 metrów od komisariatu.
Patrzę na zegarek. To nie może być prawda. Zbliżała się 17:00.
Dlaczego znów trafię na przerwę w pracy Policji z powodu modłów?
Dlatego, że nie wiem jak funkcjonuje ten kraj, w którym ludzie sami utrudniają sobie życie 🙂

Jednak nie było tak najgorzej z tymi korkami. Owszem, było dużo samochodów, ale przetoczyliśmy się sprawnie. A może dlatego, że Doha jest jednak małym miastem w porównaniu do Warszawy; do Melbourne to nawet nie będę porównywał.

W momencie w którym zamykałem drzwi do samochodu, rozległy się czwarte tego dnia jęki.
Jak pech to pech. Znów 15 minut z głowy.

O dziwo policjant jednak nie wyszedł na modły. Wadia rozpoczął więc swoje opowieści od nowa.
– Prawo jazdy i ubezpieczenie wozu – rzekł policjant patrząc na mnie.
– Moje? Ale ja przecież nic nie zrobiłem. Mnie nawet nie było jak to się stało.
Ale wiedziałem, że i tak muszę dać.
– Należy się 30 QAR.
– Za co? Przecież mówiłem, że nic nie zrobiłem.
– To jest pismo do ubezpieczalni wyjaśniające, że Pan nie zrobił sobie sam tych szkód, dzięki temu ubezpieczyciel pokryje Panu koszty naprawy. Należy się trzydzieści.
– Ale dlaczego ja mam ponosić jakieś koszty? To nawet nie jest mój samochód. To jest firmowy samochód. Ja nawet nie mam gotówki przy sobie. –
Wyciągam telefon i chcę dzwonić do Mutaza. Wadia chwyta mnie za rękę i mówi, że nie trzeba. Że on pokryje wszelkie koszty.
Jego policja „kasuje” na trochę więcej.

Policja nie obraca gotówką, przynajmniej oficjalnie, więc za każdą usługę trzeba płacić „plastykiem”. Wadii ta sztuka się nie udała.
Karta nr 1 – dwie próby, dwie zakończone fiaskiem.
Karta nr 2 – to samo.
[cenzura], no to pięknie. Już się „naimprezowałem” w Marriocie. Przyjdzie mi się przepychać z Policją cały weekend. Wysyłam SMSa do Reya, żeby nie czekali na mnie, bo wszystko wskazuje na to, że mogę w ogóle nie zdążyć na imprezę.

W międzyczasie problem zapłaty został rozwiązany. Otóż jeden z policjantów udostępnił Wadii swoją kartę, ale zażyczył sobie za tę przysługę 10% prowizji. Nadspodziewanie miły był ten policjant. Odnoszę wrażenie, że nie tylko Wadii pojawił się komunikat o braku gotówki na koncie. Policja „doi białych frajerów” na czysto. A że wypadków jest tutaj mnóstwo, więc nawet przy niewielkich kwotach, w ciągu miesiąca zbiera się ładnych parę tysiączków na ich koncie.

Teraz lecę na imprezę, więc relację wrzucę już jutro.

PS.
I czemu nikt mi nie zwrócił uwagi, że błąd w tytule zrobiłem?
Człowiek tak się spieszy z publikacjami, że aż litery zjada 🙂

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *