Wielkanocna robota

Dla mnie Święta się już skończyły, a dla Was nawet się jeszcze nie zaczęły. Po raz pierwszy w życiu nie miałbym problemu, by wstać na rezurekcję. Dziś jednak o tej porze to ja śmigałem do pracy.

Pogoda fatalna do życia. W Doha było sucho, ale z każdym kilometrem dalej od miasta wzrastała wilgotność powietrza. Tuż przed Al-Khor było widać, że godzinę wcześniej musiała przejść tędy ulewa. Kałuże na drogach, kałuże na klombach, a powietrze tak gęste, że nie ma czym oddychać. Nic dziwnego, że cała poranna grupa na moich zajęciach była wielce rozkojarzona. Co prawda nie musi być fatalna pogoda, by studenci nic nie robili, albo robili wszystko prócz nauki, ale dziś byli wyjątkowo upierdliwi. To włączali klimatyzację, to ją wyłączali i otwierali okna, to łazili po sali. Nie sposób było nad nimi zapanować. Jednak w jednym są naprawdę dobrzy – w przepowiadaniu pogody.
Ticzer, będzie padać jak wrócisz z przerwy.
Czułem, że będzie padać, ale nie spodziewałem się, że zacznie kropić już 10 minut później.
Zaskoczył mnie Abdulla, bo wstał i wyłączył klimę oraz światło.
Czemu to zrobiłeś? – zapytałem lekko poirytowany, bo już miałem dosyć tych ospałych zajęć.
Za chwilę będzie burza – odpalił bez namysłu.
Tak, tak – wtórował mu Turki. – Ticzer, musimy to koniecznie zobaczyć.
Mówiliście mi wiele tygodni temu, że deszcze zdarzają się tutaj raz, dwa razy do roku, a ja straciłem już rachubę, który to raz padało w przeciągu mojego pobytu tutaj.
Turki jednak nie słuchał i wyszedł na dwór. Sięgam za klamkę, otwieram drzwi… a tu nagle jak nie [cenzura] znaczy huknęło w naszej okolicy. Rany boskie, myślałem, że cały ośrodek treningowy złoży się jak domek z kart. Aż strach pomyśleć, gdyby tak trafiło w jedną z naszych instalacji gazowych 😀

Do końca dnia padało z przerwami. Ale w tych przerwach słoneczko mocno przygrzewało, więc czuliśmy się jak w saunie. Druga grupa, którą później miałem też chodziła jak mucha w smole. Wszyscy czuliśmy się wymęczeni. Ja też poddałem się ogólnemu nastrojowi i ziewałem co chwila.

A w RasGas znów klasyczna sytuacja utwierdzająca mnie w przekonaniu, że Arabowie to mistrzowie w dziedzinie komunikacji, logistyki i zarządzania. Ktoś podjął decyzję, nie przekazał jej dalej i wielkie zamieszanie się zrobiło, którym znów próbowano mnie obwinić.

OK. Już wiem jak było.
W ostatniej chwili, pewnie na wniosek Tariqa (typowy Arab – 150kg żywej wagi), Vic wprowadził zmiany w grafiku egzaminów, ale już nie zadzwonił z tą informacją do Husseina. Sześciu studentów przyjechało na darmo z Doha, choć zabukowali miejsce na egzaminie ponad dwa tygodnie temu. Kiedyś miałem miękkie serce i egzaminowałem wszystkich jak leci. Dziś bezdusznie odsyłam ich do prawdziwych winowajców całego zamieszania. Nie można przecież całe życie ponosić odpowiedzialności za błędy swoich szefów, prawda?

Jedynym świątecznym akcentem były dziś życzenia od Hazema (Palestyńczyka). Były miłe, ale tak niespodziewane, że tylko burknąłem coś pod nosem. Tego dnia nie było mnie stać na nic więcej 🙁

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *