Szalone zakupy

Magia Villaggio wciąż działa.
Są ludzie… nie tylko ubrani na biało, jest chłód, chce się żyć.
Nie można przecież cały czas łazić po centrach handlowych i podziwiać jak tu pięknie …  a jak tam wspaniale….
Pieniądz lubi obrót,  a w tym kraju globalny kryzys nie daje się we znaki, przynajmniej jak na mój gust. Wtajemniczeni twierdzą, że moja firma mocno zwolniła. Tak czy inaczej postanowiłem zasilić konto miejscowych sklepikarzy. Przy okazji robienia zdjęć, patrzyłem też co ciekawego (niekoniecznie super modnego) mają Arabowie. Dziś przyszedł więc czas na przewietrzenie własnego portfela. Oczywiście w piątkowe popołudnie trzeba być bardzo cierpliwym gdy jedziemy na zakupy, bo przeważnie przychodzi czekać nam ponad 20 minut na wolne miejsce parkingowe. Chyba że wolisz 5 minut spacerować do sklepu. O ile spacer do można znieść, o tyle w drodze powrotnej nikomu się już to nie uśmiecha, bo całe ręce masz obładowane siatami. Pół biedy jak to są ubrania, ale niektórzy wpadają na pomysł, by troszeczkę popracować w domu nad swoim marnym ciałem, więc nawet jakby się miało wózek to i tak auto nie powinno być zaparkowane daleko.

Bohater nasz, kompletny laik i ignorant, jeśli chodzi o fitness i kulturystykę, zaszedł niespodziewanie do sklepu ze sprzętem sportowym. Go Sport wciągnął, trzymał  i nie wypuszczał ze swoich ramion dobre 30 minut. A to buty, a to koszulki, a to ciężarki, sztangi, ławeczki, piłeczki, skakanki, deski surfingowe. Bohatera zdziwiła jedna rzecz. Jak to możliwe, że przez całe życie nie patrzył na te ekstrawaganckie towary i nigdy mu nie wpadło do głowy, by je kupić? A wystarczyło pojechać na pustynię i można byłoby wynieść pół sklepu, niekoniecznie kombinując jak nie używać plastykowej karty z tak wielkim trudem wywalczonym po wielu tygodniach.

Bohater nasz odważył się również zadać parę trudnych pytań, ale personel nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego na przykład walizka z ciężarkami wygląda tak, jakby za chwilę miała się rozlecieć, mimo że logo firmy sugerowało towar gatunkowo dobry. Wielki zatem problem miał nasz bohater, czy decydując się na wspomniany towar, uda mu się donieść go w stanie nienaruszonym. Co by to mogło się dziać, gdyby taki jeden talerzyk gruchnął z wysokości jednego metra? Pewnie piękna marmurowa posadzka musiałaby być poddana gruntownej wymianie, bo nikt nie lubi jak mu na głowę spada 5 kilo żelastwa.

Jakby mało było problemów, pan B. zobaczył na wieszaku lśniącą rakietę do tenisa, znaną mu wcześniej pod nazwą LatoBabem (czemu sobie tę nazwę ubzdurał, do dziś sam nie wie). I tutaj po raz kolejny dał popis swojej elokwencji i zasypał bogu ducha winną ekspedientkę z Filipin nie zrozumiałymi dla niej terminami. Jakże on śmiał tak kłopotać kobietę przy dziale rakietowym, wszak od dawna wiadomo, że w Katarze zamieniać słów z niewiastami nie wolno (co prawda prawo mówi tylko o ninjach, ale czemu nie rozszerzyć tego na inne czarnowłose białogłowy). Z pomocą przybiegł ziomek z Manilli i zasugerował, by mniejszą rączkę obwinąć specjalną taśmą, aby uchwyt był pewniejszy w czasie uderzenia. Bohater nasz jednak nie dawał za wygraną i wyszedł z bezczelną propozycją, by jemu dawno upatrzony model zamówić z Hiszpanii albo z Francji. Na tak impertynenckie zachowanie personel musiał wezwać kierownika sklepu, gdyż życzenie klienta nie mieściło się w standardowych odpowiedziach przygotowanych przez speców od marketingu. Kierownik poinformował grzecznie, że taki rozkaz wykonają od razu, a towar zostanie dostarczony migusiem, powiedzmy w 6 do 8 tygodni. Bohater nasz mało nie padł z wrażenia, bo wydawało mu się, że wyjeżdżając na pustynię przenosi się do przyszłości, gdy jednak brutalnie uświadomiono go, że jest wręcz przeciwnie. Padło nawet podejrzenie, że X w nazwie wieku, to być może dwie skrzyżowane jedynki, a to by znaczyło, że cofnięto go o dobre 800 lat (a mało to beduińskich namiotów widziano po drodze 😉 ) Bohater jednak interesu nie dobił, zabrał swoje żelastwo i dmuchaną piłeczkę z dodatkami.

Wielce szczęśliwy Pan B. udał się do samochodu, lecz trochę mu zeszło zanim odnalazł właściwą alejkę, nie wspominając już nawet o bagażniku. Szczęście tak bardzo go rozsadzało, że postanowił wrócić do Wenecji i uprzykrzyć życie innym ludziom. Powód był również inny. Nie wiadomo dlaczego w garderobie naszego bohatera pojawiła się wentylacja. O ile przewiewne ubranie jest całkiem na czasie (niedługo temperatury zaczną przekraczać 35C), o tyle mikrootwory w miejscu uznawanym za bardzo czułe, niekoniecznie uznano by za potrzebę chłodzenia własnego ciała. Dziwnym zrządzeniem losu porowatości pojawiły się we wszystkich trzech porciętach. Bohater nasz uznał, że babcine metody są jak najbardziej skuteczne, ale nie zapobiegną całkowitej zagładzie, co przyspieszyło proces wyboru nowego towaru. Nie zdarzyło się jeszcze, by wchodząc z ogólną ideą na temat zakupów, bohater ograniczył się li tylko do jednej pozycji. To co jednak stało się odrobinę później w sieci H&M zaskoczyło nawet naszego Gieroja. Kupno dwu par spodni, jednych szortów, dwu koszul i dwu t-shirtów odciśnie się zapewne piętnem na jego przyszłym życiu. Okazało się, że zakupy ciuchów nie należą do zadań niewykonalnych, ba rzec by można, że nawet przyjemnych, a jeśli nie będzie w pobliżu znawczyń mody to i tak walka z wieszakami zostanie zakończona sukcesem.

Radość Herosa była tak wielka, że pognał do domu, by czym prędzej pochwalić się (drogą elektroniczną) jakiego to wielkiego osiągnięcia dokonał w dniu dzisiejszym. Nawet głód nie był w stanie powstrzymać go od rozpakowywania nowych zabawek.
Co do cholery? a gdzie się podziały te wszystkie wspaniałe rzeczy, za które wywaliłem swoją krwawicę? Nie ma pompki, skakanki, zatyczek
Jak szybko wzleciał, tak szybko upadł z niebios nasz bohater. Zamiast zabawy, trzeba będzie stoczyć ponowną bitwę o miejsca parkingowe.

Za drugim razem nie było już tak kolorowo i trzeba było zaparkować koło kompleksu basenowego. No ale skoro chce byś się silnym i sprawnym, to nie wolno zwracać uwagi na takie drobnostki.
To u nas pan to kupował? niemożliwe. My nie otwieramy naszych towarów. Być może producent nie wsadził wszystkiego … i na tym zakończyła kasjerka swoje nędzne tłumaczenie. Na twarzy Hiroła pojawiło się coś, co kazało jej zamilknąć i zawołać kolegę. Ten przyczołgał się pod kasę i nieśmiałym wzrokiem zaproponował wymianę towaru. Hiroł nie dał się zwieźć tym banialukom i kazał sobie udowodnić, że paczuszka rzeczywiście zawiera przedmioty pokazane na opakowaniu. Szpiegowski nos nie mylił go jednak. Żadna z otwartych paczek nie zawierała kompletu upragnionych zabawek, więc Gieroj odwrócił się na pięcie i z impetem ruszył w stronę kasy. Hindus padł przed nim jak Rejtan i błagał o litość, by tego nie robić, bo niechybnie by wyszło, że wspomaga ziomali z obozów pracy (Industrial Area). Bohater tknięty tą piękną postawą zgodził się na przyjęcie łączonych towarów i przyrzekł nie puszczać pary z ust, gdy przyjdzie do finalizacji zakupów.

Co było dalej nikt nie wie, bo Heros padł zmęczony na łoże. W jego głowie brzmiały dawno wypowiedziane słowa przez Wieszczkę Sylwię, że w tym kraju każdy będzie burżujem, a on właśnie dostrzegł pierwsze symptomy tej dziwnej choroby, przed którą tak usilnie się bronił tyle lat.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *